Ponad 100km jednego dnia
Dystans całkowity: | 29847.59 km (w terenie 1253.25 km; 4.20%) |
Czas w ruchu: | 1430:43 |
Średnia prędkość: | 20.49 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.62 km/h |
Liczba aktywności: | 232 |
Średnio na aktywność: | 128.65 km i 6h 13m |
Więcej statystyk |
GreenVelo, etap II (10)
d a n e w y j a z d u
107.33 km
35.00 km teren
08:10 h
Pr.śr.:13.14 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Patrzyłem na mapę i oceniłem, że w linii prostej odległość jaką pokonam będzie niewielka, tzn. stosunkowo mało przesunę się na zachód w stosunku do punktu startowego. Wynikało to z faktu wytyczenia Green Velo trasą dosyć mocnym łamańcem. Na przykład na samym początku droga prowadziła na południe i lekko na wschód, by dopiero później skierować się na zachód.
Ale to miało być później. Najpierw udałem się na posiłek, do karczmy w sąsiednim budynku (wszystko w cenie noclegu w hotelu). Posiłek był naprawdę dobry i byłem pozytywnie zaskoczony jego obfitością. Mając spory wydatek energetyczny zjadłem wszystko, łącznie z sałatą, na której leżały produkty. :-) Normalnie wystarczyłaby mi połowa tego co zaserwowano na stole. Co tu dużo pisać, najadłem się do syta.
Pogoda była niejednoznaczna. Początkowo ubrałem się na ciepło ale w mieście pakując się na rower zrobiło mi się za gorąco. Później, gdy wyjechałem z Bartoszyc lekko marzłem i ponownie musiałem coś na siebie zarzucić.
Za to na początku sprzyjał mi los w kwestii opadów. Po okolicy przechodziły nawałnice, ale na ogół omijały mnie. Często przejeżdżałem przez miejsca, w których niedawno padało, z mokrą nawierzchnią i okazałymi kałużami. Ja na razie miałem sucho. Za to, wraz ze zbliżaniem się do wybrzeża, potęgował się wiatr. Wiatry na polskim wybrzeżu na ogół wieją z zachodu na wschód, więc nie ułatwiały mi zadania.
Opuszczałem Bartoszyce. Jeszcze na terenie miasta natknąłem się na małżeństwo podróżujące z dwójką swoich dzieci na rowerach z sakwami. Za samym miastem jechałem kiepską drogą, zbudowaną z sześciobocznych płyt. Z tego fragmentu trasu nie zapamiętałem ciekawych epizodów.
Teraz wygłoszę jedną ogólną opinię na temat lokalnych dróg północnych Mazur oraz Warmii. Otóż przez kilka dni jeżdżąc po drogach gminnych i powiatowych, na terenie których poprowadzono Green Velo, byłem zszokowany ich stanem. Chyba nigdzie w Polsce ich stan nie jest tak zły. Były jezdnie na których więcej znajdowało się łat niż oryginalnej nawierzchni. I nie była to kwestia jakiegoś miejsca lub fragmentu, lecz taki stan utrzymywał się na całej długości szosy! Byłem tym na prawdę zdumiony; po prostu nie sądziłem, że w Polsce w roku 2017 są jeszcze takie miejsca. Jazda rowerem po takim tworze drogopodobnym była męcząca i nie dawała możliwości rozpędzenie się do większej prędkości. Wygodniej było jechać po szutrach, a jak była możliwość, na wyjeżdżonym fragmencie obok jezdni. Być może moja ocena jest surowa i nie należy jej uogólniać na cały rejon ale oceniam to co widziałem. A widziałem te miejsca po których wiódł szlak Green Velo. Gdybym miał ocenić na tej podstawie w kilku słowach to był to rejon wielkiej biedy.
Dotarłem do Stoczka Klasztornego w którym znajduje się klasztor i sanktuarium mające tytuł bazyliki mniejszej. Są miejsca, w których czas płynie wolniej i do takich zaliczyłbym Stoczek Klasztorny. Zatrzymałem się, chodziłem niespiesznie dookoła klasztoru i bez pośpiechy pstrykałem zdjęcia.
Ruszyłem w stronę Lidzbarka Warmińskiego. Wcześniej czytając o tym mieście (w kontekście Green Velo) często spotykałem się ze słowami krytyki w kwestii wytyczenia szlaku. Teraz sam miałem przekonać się, czy miały one uzasadnienie. Zarzuty do przejazdów przez jezdnię pominę. Inny zarzut dotyczący poprowadzenia szlaku przez schody chyba wydaje się wyolbrzymiony, bowiem obok można było zjechać po pochylni. Być może dla kogoś jest to problem, dla mnie nie był. Natomiast za idiotyczną uważam sytuację w parku przy jakimś zbiorniku wodnym. Otóż na trasie Green Velo postawiono w tym miejscu parku... zakaz jazdy na rowerze. Ja, skoro jechałem GV, olałem to i przejechałem ten, niezbyt długi fragment, na rowerze. Na prawdę ciężko znaleźć jakiekolwiek słowa na usprawiedliwienie tego stanu rzeczy. Przy wyjeździe z miasta dotarłem do ronda, przed którym ustawiono znak informujący, że szlak dalej prowadzi... w trzech kierunkach. Ten znak to chyba była jakaś złośliwość. Tym bardziej, że za rondem nie ma żadnych oznaczeń, więc odnalezienie właściwej drogi zajęło chwilę (trzeba było jechać na wprost).
Lidzbark był ostatnim miastem, w którym widziałem większą ilość skawiarzy. Co ciekawe, od momentu wjazdu na teren województwa warmińsko-mazurskiego ilość cyklistów z sakwami, spotykanych na trasie, znacząco spadła. Natomiast natrafiało się na nich w miastach na szlaku. Widać spora grupa ludzie nie trzymała się ściśle wytyczonej drogi i skracała sobie trasę między miastami, wykorzystując wygodniejsze alternatywne połączenia. Między Lidzbarkiem Warmińskim a Elblągiem liczba sakwiarzy spadła do niskiego poziomu, kilku osób na cały dzień.
Za Lidzbarkiem Warmińskim natknąłem się na słynny na całą Polskę fragment drogi rowerowej pokryty nawierzchnią fluorescencyjną, dzięki czemu jej powierzchnia świeciła w nocy. Nawierzchni z bliska przypominała stopione szkliwo. Był to króciutki odcinek.
Później szlak odbił w pola. Wtedy pogoda zaczęła się psuć i rozpadało się. Na moje szczęście z początkiem opadów dojeżdżałem do MOR-a w którym przeczekałem kilkudziesięciominutowy opad deszczu.
Odcinek pomiędzy Lidzbarkiem a Pieniężnem nie utkwił mi szczególnie w pamięci. Pisząc te słowa, po kilku miesiącach od przejazdu, pamiętam słynne na całą rowerową Polskę barierki, które chroniły cyklistów przed nie wiadomo czym. A poza tym to pola, pola, czasem leśny fragment. I nic więcej.
Dotarłem do Pieniężna, w którym był nawet hotel. Wprawdzie sąsiedztwo miał nieciekawe w postaci elewatora (z którego stale dochodził hałas) ale za to do biedronki było tylko dwadzieścia metrów. Pani na recepcji stwierdziła, że jutro powinienem dotrzeć do Elbląga, na co odpowiedziałem, że raczej tak się nie stanie, bowiem nie będę jechał najkrótszą trasą ale zgodnie ze szlakiem muszę jeszcze zaliczyć Braniewo. W hotelu zauważyłem rozłożone materiały o Green Velo. Oprócz mnie nocowali robotnicy budujący w okolicy drogę. Późnym wieczorem, ktoś zapukał do moich drzwi. Gdy otworzyłem jakaś Ukrainka spytała o której wyjeżdżam. Gdy odpowiedziałem, że między ósmą a dziewiątą, stwierdziła, że dobrze, bo oni o siódmej. Chyba mój rower (który został na dole) zastawili jakimiś gratami. Ale skoro wyruszali przede mną to nie stanowiło to kłopotu.
Bartoszyce.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Kościół z 1388 w Galinach.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Niedawno padało.
Green Velo © jarbla
Na kilku poniższych zdjęciach Stoczek Klasztorny.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Na kilku poniższych zdjęciach Lidzbark Warmiński.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Słynna, świecąca w nocy, droga w okolicach Lidzbarka Warmińskiego.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Leje deszcz. Na szczęście schroniłem się na czas.
Green Velo © jarbla
Słynne warmińskie barierki na szlaku Green Velo.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
A ciągną się one dłuuuugo...
Green Velo © jarbla
A tu można przeczytać ile wydano m. in. na barierki na Warmii.
Green Velo © jarbla
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe
GreenVelo, etap II (9)
d a n e w y j a z d u
136.34 km
35.00 km teren
09:36 h
Pr.śr.:14.20 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Rankiem tego dnia nie padało, a nawet słońce świeciło. Tym niemniej było znacznie chłodniej. Zastanawiałem się jak się ubrać, ostatecznie stwierdziłem, że założę mimo wszystko krótkie spodenki i koszulkę na krótki rękaw. Przemierzałem Gołdap, w której spostrzegłem punkt informacji turystycznej. Od razu tam zajechałem, gdzie dostałem trzy mapki już do samego końca Green Velo, czyli jak wynikało z treści otrzymanych materiałów, do Elbląga. W jednych z zeszłorocznych wpisów opisywałem jak nowopoznany cyklista dostał w Szczebrzeszynie mapki opisane cyrylicą. Ja teraz otrzymałem mapki w języku... niemieckim. Nic to, ważne, że droga była dobrze pokazana.
Gdy stałem pod punktem informacji turystycznej podjechał do mnie sakwiarz i rozpoczął rozmowę po angielsku. Pytał skąd jadę i dokąd. On wcześniej przejechał Estonię, Łotwę, Litwę, a teraz znalazł się w Polsce. Pochodził z Wielkiej Brytanii. Noclegi wynajdował na Warmshowers (w pierwszej chwili nie zaskoczyłem, że chodzi o stronę internetową i się zdziwiłem, że nagle mówi o ciepłej kąpieli ;-) ).
Wyjechałem z Gołdapi, słońce zaszło i zrobiło się... przeraźliwie zimno. Do tego spory wiatr potęgował to odczucie. Na najbliższym MOR-ze wyciągnąłem ciepłe ubrania i szybko się przebrałem. Początkowo nawierzchnia była utwardzona, później dominowały szutry, poprowadzone w miejscu dawnych linii kolejowych.
Na jednym z MOR-ów spotkałem kolejną parę. Opowiadali, że po drodze widzieli dzieci na rowerach z sakwami młodsze niż 10 lat. Patrząc na takie dzieciaki robiło się im wstyd, że jeżdżą mało na rowerze. Odpowiedziałem im, że sam też takie widoki widziałem w okolicach Terespola.
Nawiązując do jednego z poprzednich wpisów odnośnie stylu stawianych wiat na szlaku, to stwierdzam, że panował całkowity miszmasz. Nie było jednego charakterystycznego stylu, a prawie każda wiata była inną konstrukcją.
Przed Węgorzewem dogoniłem innego sakwiarza. Jechał dosyć starym rowerem a na tylnych sakwach miał rozłożoną kamizelkę odblaskową. Sądząc po stopniu jej wyblaknięcia, chyba już długo był w podróży. Okazał się obcokrajowcem, piszą te słowa po wielu miesiącach nie pamiętam dokładnie skąd. Porozmawialiśmy trochę po angielsku i wyprzedziłem go. Widziałem go jeszcze raz następnego dnia. Ewidentnie nie jechał dokładnie Green Velo raczej trzymając się utwardzonych nawierzchni.
Często widywałem sakwiarzy i sakwiarki jadących z otwartymi sakwami, susząc przemoczone ubrania. Nie tylko ja zmokłem w ostatnim czasie. :-)
W Węgorzewie znajdują się ruiny śluzy nieukończonego Kanału Mazurskiego. Zjechałem nawet w jej kierunku ale ostatecznie zrezygnowałem z pomysłu jej zwiedzania. Samej budowli nie było widać, bowiem przysłonięta była gęstą szatą roślinną. Do tego na parkingu siedział pan na krzesełku pobierający opłatę. Stwierdziłem, że za coś takiego płacił nie będę i pojechałem dalej.
Niedługo później wjechałem na teren, na którym przed chwilą przeszły opadu deszczu. Cały teren pokryty był wilgocią, pełno było świeżych kałuż, a ja jechałem suchy. Szczęście tym razem mi sprzyjało. :)
Za Węgorzewem było monotonnie. Jechałem poprzez wielohektarowe pola uprawne, gdzieś w oddali było widać pojedyncze budynki. Przypomniałem sobie wtedy słowa Adama, który mówił o tym miejscu, że tu nic nie ma. Prawdę powiedziawszy niewiele ciekawego było... Również sakwiarzy jakby wywiało i nie napotykałem ich na drodze.
Mijana okolica sprawiała wrażenie niesamowicie biednej. Budynki i obejścia zaniedbane. Część domów, pochodzących zapewne z okresu przedwojennego, sprawiała wrażenie, jakby ani razu od tamtego momentu nie zaznała remontu. Stare dachy z popękaną dachówką dopełniały tego obrazu. Również drogom, po których jechałem, daleko było do dobrego stanu.
Trzeba było pomyśleć o noclegu. Teraz z kolei przypomniałem sobie słowa dwójki cyklistów spod Suwałk, że tu nie ma żadnych noclegów. Korzystając z netu ustaliłem, ze w niedalekiej odległości mogą być trzy obiekty agroturystyczne. Zjechałem do pobliskiej wsi ale nic nie znalazłem. Mijani miejscowi dziwnie się patrzyli. Wróciłem na drogę. Stwierdziłem, że jadę szlakiem dalej i może coś się wreszcie trafi, a jak nie, to rozbiję namiot. Wraz z opadającym słońcem robiło się coraz chłodniej.
Jechałem dalej. Patrząc na mapę zacząłem się zastanawiać, czy by się nie spiąć i dotrzeć do Bartoszyc. Z opisu mapy wynikało, że powinny tam być obiekty noclegowe. W końcu postanowiłem, że jadę do tego miasta. Noga już nie doskwierała więc cisnąłem mocniej. Dotarłem tam już w solidnym półmroku i od razu skierowałem się do pierwszego motelu. Pracownica nie umiała mi odpowiedzieć czy mają wolne miejsca, bowiem ona się tym nie zajmuje, a koleżanka już skończyła pracę. Pojechałem do drugiego motelu ale tam nie mieli już wolnych miejsc. Tymczasem zapanowała całkowita ciemność. Trochę byłem poirytowany całą sytuacją i trochę zły na siebie, że nie rozbiłem wcześniej namiotu gdzieś po drodze. Teraz po zmroku byłoby to trudne. Zamontowałem oświetlenie, założyłem kamizelkę odblaskową i powoli skierowałem się do centrum miasta. Dotarłem do jakiegoś hotelu i dopiero tutaj udało mi się wynająć pokój. Pan z recepcji był rozentuzjazmowany moją osobą. Cały czas wypytywał mnie o różne sprawy związane z moją wyprawą. Nie mógł wyjść z podziwu, że przejechałem dzisiaj 130km (jakby to było duże osiągnięcie...). Przy recepcji zauważyłem różne materiały reklamowe o okolicy, w tym i o Green Velo. Było już późno zanim się wymyłem, rozpakowałem i coś zjadłem. Zmęczony poszedłem spać.
Most-precelek w Gołdapi.
Green Velo © jarbla
Gołdap.
Green Velo © jarbla
Gołdap.
Green Velo © jarbla
Gołdap.
Green Velo © jarbla
Tuż za Gołdapią.
Green Velo © jarbla
Droga rowerowa za Gołdapią.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Na sporych fragmentach szlak wiedzie po dawnych trasach kolejowych.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Jedna z wiat z niesamowitą ilością wsporników.
Green Velo © jarbla
MOR mijany po drodze. Zwraca uwagę duża ilość stojaków rowerowych.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Pomnik w jedej z mijanych miejscowości, nie pamiętam gdzie dokładnie. Może ktoś w komentarzu napisze lokalizację? ;-)
Green Velo © jarbla
Stary kościół gotycki mijany po drodze. Zwraca uwagę stan budynku po lewej stronie, niestety częsty widok w tym rejonie...
Green Velo © jarbla
W przeciwieństwie do Mazowsza, gdzie królują małe różnorodne poletka, w północnej części Mazur są one znacznie większe i ciągną się bez mała po horyzont. Trochę monotonny widok.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe
GreenVelo, etap II (6)
d a n e w y j a z d u
103.66 km
35.00 km teren
06:33 h
Pr.śr.:15.83 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Dla mnie ten dzień rozpoczął się fatalnie z powodu koszmarnego bólu kolana. Miałem problemy już nie tylko z jazdą ale z samym chodzeniem i lekko kuśtykałem. Wyruszyliśmy stosunkowo wcześnie. O ile do wcześniej jechałem wolno, to teraz moje tempo było bardzo wolne. Zaproponowałem Adamowi żebyśmy się rozdzielili i każdy jechał swoim rytmem ale on postanowił pozostać ze mną.
Rozpoczęliśmy podróż z gospodarstwa rolnego, w którym nocowaliśmy. Jechaliśmy szosą, która przez wiele kilometrów ciągnęła się wśród drzew. Minęliśmy dwa MOR-y, które znajdowały się w odległości mniejszej niż jeden kilometr od siebie. Zaliczyliśmy też wieżę widokową, z której (według Adama) nic ciekawego nie było widać. Ot zieleń, drzewa i krzewy. Przy drodze ustawionych było wiele znaków ostrzegających przed skutkami zderzenia z łosiami. Na tej leśnej alei napotkaliśmy wielu rowerzystów, również sakwiarzy w grupach. W dniu wczorajszym oceniając sytuację z map, zakładaliśmy, że nie znajdziemy na trasie noclegów, bowiem ten wielokilometrowy fragment był niezamieszkały. Okazało się, że, mimo to, po drodze były dwa miejsca, w których stały samotne budynki z możliwością noclegu.
Opuściliśmy wielokilometrową leśną aleję i w najbliższym miasteczku zrobiliśmy zakupy. Później szlak był prowadzony w różny sposób ale bywały odcinki DDR z asfaltową nawierzchnią. Żartowaliśmy, że drogi rowerowe są w o wiele lepszym stanie niż te dla samochodów.
Dotarliśmy do Goniądza, gdzie pierwszy raz ujrzałem Biebrzę. Podbudowani sukcesem ze zdobytymi mapkami w Narwiańskim Parku Narodowym, udaliśmy się z takim samym zamiarem do punktu informacji turystycznej. Tym razem nam się nie udało, bowiem punkt był zamknięty. Zapewne z powodu urlopu pracownika.... W środku sezonu turystycznego... Podjechaliśmy na pobliski taras widokowy, na którym grupka osób, obserwowała ptaki, pod opieką chyba dwójki pracowników Biebrzańskiego Parku Narodowego. Prawie wszyscy z lornetkami. Chwilami był to komiczny widok, gdy pracownica rzucając jakby od niechcenia okiem w określonym kierunku, mówiła coś w następującym stylu: "na wprost i trochę na lewo widzą państwo..." (i tu padała nazwa ptaka), "na lewo jest grupka osobników... "(i tu padała nazwa gatunku), "Tam dalej są...". Ludzie przeczesywali teren przez swoje lornetki ale bezskutecznie. Po kilku "Nie ma", "Nie widzę", "Gdzie dokładnie" pracownica parku dokładnie tłumaczyła, kierując wzrok obserwatorów najpierw na mały samotny budyneczek, potem na sąsiednie drzewo, następnie na jakąś kępę krzaków i tak dalej. Przy takich wskazówkach to i ja widziałem ptaki, choć lornetki nie miałem. :-)
W okolicach Biebrzy naszą uwagę zwróciła tablica Green Velo z informacją, że mamy do czynienia z MPR-em. Zatrzymaliśmy się i zadzwoniliśmy dzwonkiem przy furtce. Do pani, która wyszła w naszą stronę, zwróciliśmy się z pytaniem, czy możemy otrzymać mapki najbliższej okolicy. Pani mapki miała ale w sąsiednim budynku, który wynajęła letnikom, a ci gdzieś wyjechali zabierając ze sobą jedyne klucze. Pani poszła jeszcze do swojego domku i udało się jej znaleźć jedną mapkę. Dobre i tyle.
Później dominowały szutry, Adamowi się nie podobały, wolałby skrócić drogę ale mimo to przejechaliśmy wszystko zgodnie z wytyczonym szlakiem. Raz się przybliżaliśmy, raz oddalaliśmy od Biebrzy, jadąc mało ciekawymi szutrówkami wśród pól.
Jadąc wzdłuż brzegu Biebrzy przecinaliśmy następnie park narodowy. Patrząc na rzekę ciężko mi było wyobrazić sobie, że kiedyś mógł ją przepłynąć jakikolwiek statek. Ponoć za komuny jakieś barki i pogłębiarki dla Żeglugi Augustowskiej przepłynęły tym szlakiem. Pewnie były to jednostkowe przykłady, a budowany Kanał Augustowski nigdy nie wszedł do użytku w pierwotnie przewidzianym charakterze. Za to wiem, że tą rzeką regularnie spławiano drewno. Ale to dawne dzieje.
Patrząc na Biebrzę na terenie parku narodowego wydawało się, że nie ma ona skarp, a woda jest na poziomie gruntu. Zaskoczeniem były wielkie kałuże na drodze. Ponieważ na prawo od drogi znajdowała się rzeka, na lewo zieleń, na ogół podtopiona, pokonanie ich sprawiało czasem trochę problemów. Zdarzyło się, że Adam ze swoja przyczepką nie był w stanie przejechać po przesiąkniętym terenie i zmuszony był do prowadzenia roweru. Gdy robiłem mu zdjęcia, powiedział, że na pewno zamieszczę je w necie, z krytyką jaki to szlak jest ciężki. Odpowiedziałem, że nie wykluczone, że zdjęcia wylądują na Green Failo (co oczywiście było żartem). :-)
Jechaliśmy szutrówką wzdłuż Biebrzy, na drodze wymijaliśmy sporą liczbę turystów. Na samej rzece co jakiś czas mijaliśmy ludzi spływających na tratwach z małymi domkami. Wreszcie dotarliśmy do pierwszej śluzy Kanału Augustowskiego, którą była Śluza Dębowo. Objechaliśmy obiekt hydrotechniczny i ruszyliśmy dalej do miejsca w którym od Green Velo odbijają trzy szlaki w stronę Wizny i Raczek. W tym miejscu nasze drogi się rozeszły. Adam odbił w stronę wspomnianych miejscowości, bowiem chciał dotrzeć do konkretnego rezerwatu, ja zaś, trzymając się GV, pojechałem w stronę Augustowa. Mój dotychczasowy towarzysz krytycznie wypowiadał się o sposobie poprowadzenia trasy Green Velo, twierdząc, że jadąc nią dalej niewiele ciekawego się zobaczy. Nie mógł również zrozumieć, dlaczego został on poprowadzony północą przez pola, gdy tuż obok, jest pełno wspaniałych jezior i innych atrakcji. Z tych tez powodów nie miał najmniejszej ochoty dalej jechać Green Velo, a w jego ocenie za Augustowem będzie niewiele ciekawego do oglądania. Przed rozstaniem zapisał sobie, gdzie szukać moich zapisów na bikestats oraz na endomondo. Mając na uwadze, że wpisy robię po wielu miesiącach, pewnie już tego nie przeczyta. :-)
Znowu jechałem sam, swoim wolnym rytmem. Noga dalej bolała ale miałem wrażenie, że jest trochę lepiej niż rano. Dotarłem do drogi krajowej numer 8, po przekroczeniu której wjeżdżało się na leśne szutry. Nie chciałem nocować w Augustowie. Wcześniej sprawdziłem, że niedaleko stąd położone jest pole kempingowe i to właśnie ten obiekt wybrałem sobie jako cel dzisiejszego etapu.
Odnalezienie pola namiotowego nie było takie łatwe jak zakładałem. W końcu dotarłem do leśnego pubu z ogródkiem piwnym i zapytałem panią za ladą o drogę. Kazała przejechać przez ogródek piwny i później leśną drogą w stronę jeziora. Droga wydała się podejrzana i budziła obawy czy w ogóle dam radę swoim rowerem ją przebrnąć ale jakoś dotarłem do celu. Samo pole namiotowe ciągnęło się na długości kilkuset metrów, wzdłuż brzegu Jeziora Studzienicznego. Przejechałem wzdłuż cały obiekt chcąc zapłacić ale nie natrafiłem na nikogo z obsługi. Jedynie na tablicę z cennikiem. Wobec powyższego znalazłem sobie jakieś ustronne miejsce w którym rozbiłem namiot i rozpakowałem się. Następnie poszedłem kąpać się w jeziorze. Cały jeden pomost (fakt, że lekko zdezelowany) miałem tylko dla siebie. Gdy rozgrzany wchodziłem do wody, to na początku wydawała się zimna. Uczucie to szybko znikło i wkrótce byłem cały zanurzony w wodzie. Leżałem sobie tak w wodzie około godziny.
Schłodzony i orzeźwiony robiłem sobie posiłek, gdy podeszły dwie panie. Jedną z nich okazała się osoba zza lady, która wskazała mi drogę. Panie pobierały opłatę za korzystanie z pola namiotowego. Mnie za jednodobowy nocleg skasowały na 9zł.
Zaczynał się półmrok. Ja wyszedłem jeszcze na pomost zrobić jakieś zdjęcie, gdy samochodem wrócili mieszkańcy sąsiedniej przyczepy kempingowej. Do zdezelowanego pomostu podeszła dwudzuestokilkuletnia dziewczyna pytając czy nie będzie przeszkadzać, gdy zapali papierosa. Okazało się, że przyjeżdża w to miejsce od ZAWSZE, każde wakacje od urodzenia spędzając z rodzicami na tym polu namiotowym. Kiedyś nocowała u siebie jakąś dziewczynę, która też jechała Green Velo ale w przeciwnym kierunku.
Poszedłem spać do namiotu. dookoła leciała głośna muzyka z kilku źródeł, słychać było wrzaski dzieci i dorosłych. Ja zasypiałem.
Taras widokowy obok leśnej alei.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green velo © jarbla
Green velo © jarbla
Green velo © jarbla
Wylądowała ważka i przejechała ze mną kilka kilometrów.
Ważka © jarbla
Goniądz © jarbla
Goniądz, Biebrza © jarbla
Goniądz © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo, Biebrza © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Biebrza © jarbla
Kanał Augustowski, śluza Dębowo.
Green Velo, Śluza, Kanał Augustowski © jarbla
Green Velo, Śluza, Kanał Augustowski © jarbla
Green Velo, Śluza, Kanał Augustowski © jarbla
Na rozwidleniu szlaków rozdzieliłem się z Adamem.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
W tle jezioro Sajno.
Green Velo © jarbla
Na zdjęciach poniżej Jezioro Studzieniczne.
Jezioro © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo, jezioro © jarbla
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe
GreenVelo, etap II (4)
d a n e w y j a z d u
126.25 km
35.00 km teren
08:07 h
Pr.śr.:15.55 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Wstał świt. Zdałem klucze do pokoju w domku, a potem się spakowałem. Jeszcze raz rzuciłem okiem na okolicę, las, zbiornik wodny i ruszyłem w dalszą drogę.
Szybko dojechałem do większej drogi i na pierwszej stacji benzynowej zatrzymałem się na posiłek. Niestety jedzenia z tego miejsca nie wspominam dobrze: nigdy nie jadłem tak twardego mięsa. Nawet zastanawiałem się czy nie zostawić go niedojedzonego ale jakoś wymęczyłem całość do końca. Rozśmieszył mnie napis na wewnętrznej stronie kapsla powszechnie znanego napoju: "Coraz bliżej celu". O tak, wtedy wydawało mi się, że cel wyprawy jest już na wyciągnięcie ręki i nawet ból kolana nie powinien temu przeszkodzić.
Ruszyłem dalej drogą rowerową położoną wzdłuż szosy. Niedługo później natknąłem się na pielgrzymkę prawosławną idącą z przeciwnego kierunku, właśnie po drodze rowerowej.
Ból kolana nasilał się z każdym kilometrem. Jechałem wolniej. Częściej i dłuższe robiłem postoje.
Przejechałem przez Hajnówkę i po chwili znalazłem się na terenie Puszczy Białowieskiej, gdzie musiałem zrobić kolejny postój. Stojąc pod drzewem i dając odpocząć stawom kolanowym, zauważyłem biegnącego w moim kierunku człowieka. Gdy dotarł do mnie zatrzymał się rozpoczął pogawędkę. Był to bardzo sympatyczny człowiek, choć już niemłody wiekiem. Szybko dowiedziałem się o jego sporych wyczynach sportowych, udziale w wielu maratonach na całym świecie i - o ile pamięć mnie nie zawodzi - wygranych w swojej kategorii wiekowej. Teraz, lekarz ze względu na wiek zabronił mu udziału w zawodach, więc "tylko" biega po puszczy. Słuchałem tego wszystkiego z przysłowiową otwartą buzią, zwłaszcza o udziale (w tym wieku!) w zawodach w różnych miejscach na całej kuli ziemskiej. Opowiadał też o niedawnych potężnych nawałnicach, w tym o jednej, która zaskoczyła go w środku Puszczy Białowieskiej. Ponieważ okoliczny teren znał bardzo dobrze, pobiegł najszybciej do najbliższego schronienia (teraz nie pamiętam co to dokładnie było, chyba jakaś wiata dla turystów albo większy paśnik dla zwierząt). Gdy przebywał pod jako takim schronieniem przed deszczem, potężny wiatr łamał drzewa. Na koniec radził się ubrać na długo (mimo wysokiej temperatury), bowiem komary nie dadzą mi chwili wytchnienia.
Temat Puszczy Białowieskiej był wtedy bardzo gorący. Los sprawił, że i ja znalazłem się centrum tych wydarzeń. Dojechałem do skrzyżowania dróg do którego docierał główny szlak z dwóch kierunków oraz odchodziły dwa szlaki łącznikowe, w tym jeden do ośrodka hodowli żubrów. Docierając do tego miejsca, już z daleka widziałem sygnały błyskowe radiowozu ale myślałem, że to jest kwestia wypadku drogowego. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie odwiedzić żubrów ale niestety nigdzie nie znalazłem informacji o odległości do tego miejsca. Mając na uwadze stan nogi zrezygnowałem z tego pomysłu i wróciłem na główny szlak zbliżając się do miejsca rozbłysku świateł radiowozu. W miejscu protestu nie zauważyłem... protestujących. Albo nie potrafiłem ich rozpoznać. Za to było sporo turystów, robiących masę zdjęć. Byli też dziennikarze, policja i straż leśna. Ja też wyciągnąłem aparat i uwieczniłem to zdarzenie (choć warunki do robienia zdjęć w tamtym momencie były bardzo niesprzyjające ze względu na ostre słońce).
Ruszyłem w dalszą drogę i dotarłem do miejsca w którym było na prawdę sporo martwych świerków (widać to na jednym ze zdjęć poniżej). Sam nie wiedziałem co myśleć o tym proteście, jakoś nie miałem wyrobionego zdania na pełne popracie żadnej ze stron konfliktu. Równeż śącięte drzewa nie sprawiały wrażenia wiekowych, co najwyżej kilkudziesięcioletnich. To był mój pierwszy pobyt w Puszczy Białowieskiej i widziane drzewa na ogół sprawiały wrażenia młodych. Mając wyłącznie wyobrażenie z przekazów medialnych, spodziewałem się bardziej spektakularnych widoków, i co kilkadziesiąt metrów drzewa rozmiaru Dębu Bartek. :-) Rzeczywistość jednak nie okazała się aż tak spektakularna jak moja wyobraźnia :-)
Z uwagi na stan kolana, często robiłem postoje co od razu wykorzystywały chmary małych latających krwiopijców.
Przejechałem puszczę i kontynuowałem podróż. Rozmyślałem wtedy o szlaku i stwierdziłem, że w tym województwie jest on bardzo dobrze oznaczony. Praktycznie do tej pory nie było fragmentu, który by sprawił duże problemy. I właśnie wtedy (a było to w okolicach Zalewu Siemianówka) szlak się urwał... Kręciłem się po okolicy próbując znaleźć właściwą drogę - bez sukcesu. Dodając do tego coraz silniejszy ból kolana sytuacja stała się irytująca. Usiadłem na przydrożnym słupku i tkwiłem tak około piętnastu minut. Gdy dolegliwości trochę zelżały znowu wsiadłem na siodło jeszcze raz sprawdzając drogę. Wtedy zauważyłem rowerzystę zjeżdżającego z bocznej drogi. Od razu udałem się w tamto miejsce i mimo braku znaków również wjechałem na tą drogę. Po jakimś czasie powróciły tabliczki GreenVelo. Jechałem we właściwym kierunku. Swoją drogą, gdybym na pierwszym skrzyżowaniu mocniej oddalił się w lewą stronę, to też bym wjechał na szlak ale przez to nie przejechał fragmentu GV wytyczonego przy Zalewie Siemianówka.
Przed Supraślem ból kolana... ustąpił. Przez następne dwadzieścia kilometrów pędziłem jak ptak. Jechało się rewelacyjnie z prędkością prawie 30km/h. Miałem nadzieję, że to już ostateczny koniec tych dolegliwości. Wtedy też, w jednej z mijanych wsi, grupka dzieci biła brawo i coś skandowała do rowerzystów z sakwami , co już z dużej odległości widziałem na przykładzie dwóch innych cyklistów. Gdy i ja dotarłem do dzieci sytuacja się powtórzyła, któreś z nich krzyknęło "niech pan się zatrzyma" ale ja korzystając z pełnej sprawności nóg pędziłem dalej.
Po 20km ból powrócił i z nowu ze zredukowaną prędkością toczyłem się przed siebie. Warunki terenowe w tych okolicach były chwilami wymagające.
W Królowym Moście zjechałem do wiaty rowerowej. Mimo, że zjazd z tablicy oznaczony był logiem GreenVelo to wiata była infrastrukturą innego lokalnego szlaku. Uznałem więc, że ta wiata to "podróbka" oryginalnego CV. :-) Stałem i czytałem o historii miejsca. Według legendy, podczas podróży do Wołkowyska, w okolicach dzisiejszego Królowego Mostu zatrzymał się Zygmunt August. Wówczas to, ponoć w ciągu jednej nocy, zbudowano most na rzece Płosce. Gdy odpoczywałem w tym miejscy, zjechał z pobliskiego wzniesienia rowerzysta na góralu. Porozmawialiśmy krótko, pamiętam, że zachwalał piękno okolic.
Dotarłem do Supraśla. Z pewnymi przygodami udało mi się znaleźć nocleg. Z właścicielką załatwiałem wszystko przez telefon, sam zająłem pokój i się rozgościłem. Było już późno wieczorem, zanim właścicielka wróciła do domu, a ja jej zapłaciłem.
Green Velo © jarbla
Cerkiew w Hajnówce.
Green © jarbla
Rondo w Hajnówce im. Strażników Puszczy Białowieskiej.
Green Velo © jarbla
Kilka zdjęć Puszczy Białowieskiej. Jeżeli dobrze przypatrzyć się poniższemu zdjęciu, to w oddali widać nadbiegającego dziarskiego dziadka.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Martwe świerki w Puszczy Białowieskiej.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe
GreenVelo, etap II (3)
d a n e w y j a z d u
125.99 km
35.00 km teren
08:02 h
Pr.śr.:15.68 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Rano pobudka, śniadanie, a następnie szybkie pakowanie się. Moich wczorajszych rozmówców już niespotkałem: albo wyjechali wcześniej, albo jeszcze spali. Udałem się do garażu, przed którym stało kilku innych głośno rozmawiających rowerzystów, zamontowałem sakwy i ruszyłem w drogę.
Po drodze natrafiłem na MOR w miejscowości Werchliś zlokalizowany chyba na prywatnym terenie, na którym prowadzono kiedyś działalność hotelarsko-gastronomiczną. Problem polegał na tym, że właściciel zawiesił działalność gospodarczą a cały ogrodzony teren zamknął na przysłowiowe cztery spusty. Jednakże tuż obok bramy ktoś... zniszczył mały fragment ogrodzenia, tak, że każdy mógł się dostać do środka. Może był to zmęczony rowerzysta, który np. chciał się schronić przed deszczem pod greenvelową wiatą? :-)
Przemierzając pustkowia w pewnym momencie natknąłem się na kilkanaście prac miejscowego artysty. Można było zobaczyć m. in. wiklinowy powalony balon z napisem "Waiting for heaven", budkę z kilkudziesięcioma starymi butami pomalowanymi na biało, około dwudziestu tabliczek w jednym miejscu, przy drodze, na których nic nie było napisane, a także kilka kobiecych postaci. O poziomie artystycznym tych dzieł nie będę się wypowiadał, kilka zdjęć jest zamieszczonych poniżej tego tekstu
Trzymając się szlaku dotarłem do Niemirowa nad Bugiem. Nad brzegiem mojej ulubionej rzeki była stosunkowo spora infrastruktura składająca się kilku wiat, stojaków na rowery, koszy oraz betonowej ławeczki z ilością kilometrów do Końskich i Elbląga, a więc miejscowości granicznych GreenVelo. Z opisu wynikało, że przejechałem 987km szlaku Green Velo, a do celu, czyli Elbląga, pozostało jeszcze 902km. Większość trasy już za mną... Samo miejsce było całkiem miłe: rozłożysta, koszona łąka, z niezarośniętymi brzegami. Można by się położyć i leżeć na trawie.
Jednak los spłatał figla, bowiem na miejscu nie było żadnego promu. Przez chwilę zastanawiałem się, czy łódź po drugiej stronie rzeki nie jest owym promem. :-) Z tablicy można było wyczytać, że prom kursuje tylko w dni nieparzyste (co samo w sobie jest już dość osobliwe) ale wtedy był właśnie nieparzysty, więc przeprawa powinna działać. Na tablicy przy przeprawie był podany numer telefonu do przewoźnika, więc zadzwoniłem. Odezwała się tylko automatyczna skrzynka, z nagraną informacją, że z powodu niskiego stanu wody w rzece, przeprawa promowa została zawieszona.
Gdy zbierałem się do odjazdu, nadjechały na rowerach trzy osoby, prawdopodobnie pięćdziesięciokilkuletnie małżeństwo z dorosłym synem. Też byli zawiedzeni brakiem przeprawy ale za to uzyskałem od nich informację, że w niedalekim Zaburzu powinienem bez problemu przeprawić się na drugi brzeg. Porozmawialiśmy kilka minut. Sami mieli odwiedzić - o ile dobrze pamiętam - pobliski kamieniołom wapnia, a później ruszyłem w drogę. Napotkanych cyklistów informowałem, o tym, że przeprawa jest nieczynna.
Szlakiem łącznikowym GV ruszyłem do Zaburza. Już w sporej odległości od przeprawy ciągnęła się kolejka samochodów oczekujących na transport na drugi brzeg. Ja, jadąc rowerem, wyprzedziłem ich wszystkich i razem z czołem kolejki wjechałem na stateczek. Co warte odnotowania, nie byłem jedynym cyklistą na pokładzie.
Korzystając z wyżej opisanej drogi przejechałem jednego dnia przez trzy województwa. Opuściłem województwo lubelskie, na chwile wjechałem na teren województwa mazowieckiego, by po chwili znaleźć się w województwie podlaskim. Od teraz zdecydowana większość mijanych świątyń to były cerkwie. Ktoś przy drodze - chyba prywatnym sumptem - ustawił zestaw narzędzi i pompkę dla cyklistów.
Dotarłem do Moszczony Królewskiej, gdzie trochę odsapnąłem i coś podjadłem w MOR-ze. Po pewnym czasie, z drugiego kierunku, nadjechały trzy osoby. Posiedzieliśmy chwilę razem i dyskutowaliśmy na różne tematy. Ja ze swojej strony ostrzegłem ich o tym, że przeprawa w Niemirowie jest nieczynna. Dla mnie ten fakt nie był tak uciążliwy, bowiem jadąc do następnego promu, jechałem niejako przed siebie. Z ich punktu widzenia sytuacja byłaby gorsza, bowiem musieliby się wracać, żeby przedostać się na drugą stronę rzeki. Tradycyjnie w takich sytuacjach, poinformowaliśmy się czego należy spodziewać i na co uważać na najbliższych kilometrach.
Ruszyłem w dalszą drogę. Pamiętam, że zaraz potem wspinałem się na piaskowej drodze pod sporawe wzniesienie. Później jechałem przez lasy, w których leżało dużo powalonych przez niedawne wichury drzew. Było ich na prawdę sporo. Teren był słabo zaludniony, długo przemieszczałem się nie widząc żadnych zabudowań. Jadąc swoim rytmem dotarłem do cerkwi, a za chwilę następnej. Byłem na świętej górze prawosławnych - Grabarce. U stóp świątyni było kilka straganów, w tym jeden sióstr zakonnych, przy których ludzie nabywali różne produkty. Oprócz "normalnych" pielgrzymów i turystów, co kilka lub kilkanaście minut, pojawiał się nowy cyklista.
Od razu dało się zauważyć zupełnie inną filozofię wytyczenia szlaku w województwie podlaskim, w porównaniu do Lubelszczyzny. W województwie lubelskim rowerzyści przemieszczali się po bezdrożach, bądź utwardzonych drogach, ale głównie na odludziu "podziwiając" piękno przyrody. Na Podlasiu szlak został wytyczony w ten sposób, aby zaliczyć jak najwięcej atrakcyjnych miejsc. Stąd jego trasa nie wiodła prosto, tylko wiła się zygzakiem na sporym obszarze. Województwo to biorąc rowerzystę w swoje objęcia nie chciało szybko wypuścić. ;-)
Opuściłem Grabarkę i... sporo się nakręciłem zanim odnalazłem właściwą drogę. Wydało mi się mało prawdopodobne aby dalsza trasa wiodła najgorszym możliwym rozwiązaniem - a jednak tak było. Trzeba było wjechać na wzniesienie po wielkim kopnym piachu, i dopiero po pewnym czasie wjeżdżało na żwirową drogę, która nie była solidnie ubita, wobec czego przemieszczanie się po niej wymagało sporego wysiłku. Przez najbliższe kilometry mijałem się z parą innych cyklistów. Raz ja ich wyprzedzałem gdy oni odpoczywali, a później oni mnie. Tym niemniej jechałem coraz wolniej, bowiem zaczynało mi doskwierać kolano. Ból z upływem kilometrów narastał, przez co jechałem wolniej i częściej robiłem postoje. Wymagająca nawierzchnie również nie ułatwiała sprawy. Para, z którą się wymijałem, jechała na góralach, ja na rowerze ze stosunkowo cienkimi oponami. Mając to wszystko na uwadze nie dziwi fakt, że po kilkunastu kilometrach ostatecznie mnie wyprzedzili.
Stosunkowo długo jechałem kiepskimi żwirówkami, zanim zjechałem na asfaltową szosę. Jechałem powoli, oszczędzając kolano. Wtedy dogonił mnie mężczyzna z małym dzieckiem, które spało na tylnym foteliku. Zrównał się ze mną i rozpoczął rozmowę. Mi w takiej sutyacji nie wypadała za wolno jechać, więc mimo bólu kolana przyspieszyłem. Na początku chciał mi towarzyszyć do najbliższego sklepu (wbrew pozorom w tamtych realiach to kilka kilometrów), później stwierdził, że potowarzyszy mi do następnego sklepu spożywczego w kolejnej wsi, a później - upewniwszy się, że dziecko śpi - przejechał ze mną następne kilometry. :-) Pochodził z Gdańska i spędzał urlop okolicach, bowiem miał już dość zimnego Bałtyku i stwierdził, że musi się wygrzać w cieplejszym miejscu. Długo rozmawialiśmy na różne tematy, w tym o... kolejkach wąskotorowych, aż w końcu się rozstaliśmy.
Był już wieczór. Szlak był tak wytyczony, że przez wiele kilometrów jechałem tylko lasami. Zacząłem się zastanawiać, czy nie rozbijać namiotu w lesie. Wreszcie wyjechałem w bardzo małej wsi Czechy Orleańskie i - o dziwo - jeden dom oferował pokoje na wynajem. Nie wiele zastanawiając się zadzwoniłem na numer wskazany na szyldzie. Odebrała pewna pani ale okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, bo teraz jest w pracy i nikogo nie ma w domu. Jechałem dalej. Po opuszczeniu wsi sprawdziłem na telefonie czy nie ma w okolicy noclegów. Okazało się, że za kilka kilometrów powinienem dotrzeć do miejsca gdzie będę mógł przenocować. Po niedługiej chwili dotarłem do ośrodka wypoczynkowego Bachmaty, położonego nad małym zbiornikiem wodnym, który na mapach nawet nie ma swojej nazwy. Tam wynająłem pokój na noc.
Green Velo © jarbla
MOR Werchliś
Werchliś © jarbla
Green Velo, Werchliś © jarbla
Green Velo © jarbla
Poniżej kilka prac miejscowego artysty.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Poniżej kilka zdjęć przeprawy promowej w Niemirowie.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Gdyby ktoś miał problemy techniczne to mógł w tym miejscu dokonać drobnych napraw.
Green Velo © jarbla
W Zabużu na szczęście przeprawa promowa działała.
Prom na Bugu © jarbla
Na rzece Bug © jarbla
Na rzece Bug © jarbla
Prom na Bugu © jarbla
Prom na Bugu © jarbla
Cerkiew.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Grabarka © jarbla
Grabarka © jarbla
Grabarka © jarbla
Grabarka © jarbla
Grabarka © jarbla
Grabarka © jarbla
Grabarka © jarbla
Grabarka © jarbla
Grabarka © jarbla
Grenn Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo, Nurzec-Stacja © jarbla
Green Velo, Nurzec-Stacja © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Kolejna cerkiew.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe
GreenVelo, etap II (2)
d a n e w y j a z d u
129.33 km
0.00 km teren
08:05 h
Pr.śr.:16.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Po spożytym śniadaniu wyruszyłem w dalszą drogę. Na samym początku musiałem przejechać przez całe Siedlce, głównie po drogach rowerowych. Jak to często bywa, są one w pewnych miejscach obficie pokryte potłuczonym szkłem. Starałem się omijać takie miejsca ale niestety kilka razy zdarzyło mi się przejechać po nim. Po każdym takim zdarzeniu nasłuchiwałem, z duszą na ramieniu, czy powietrze nie zaczyna się ulatniać z dętki ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Później jechałem głównie przez tereny wiejskie, od czasu do czasu, przejeżdżając przez jakieś miasteczko lub wieś.
Po drodze minąłem pomnik-działo 76mm w miejscowości Mordy, kopiec usypany ku czci Piłsudskiego w Majówce-Zawadach oraz... łódź sondażową "Ł-3" w Łosicach. Widok tej ostatniej zdumiał mnie, bowiem nie kojarzyłem żadnych tradycji żeglugowych z tym regionem. Statki żeglugi śródlądowej pływały kiedyś na Bugu, Narwi, Biebrzy, Pisie czy Sanie.... ale tutaj?! (Inna sprawa, że wymienione rzeki, wobec wielu lat zaniedbań, obecnie praktycznie nie nadają się w ogóle do takiego użytkowania). Dopiero lektura tablicy informacyjnej, pozwoliła stwierdził, że "Ł-3" to w zasadzie dawny okręt marynarki wojennej, którego wrak został wydobyty, odrestaurowany i w ramach projektu Lechistarter ustawiony w Łosicach jako atrakcja.
Opuściłem Siedlce i jechałem dalej na wschód. Przeloty po terenach z niezabudowanym krajobrazem stawały się coraz dłuższe. Minąłem granicę między Mazowszem i Lubelszczyzną, a następnie dojechałem do Konstantynowa, którego najbardziej charakterystycznym obiektem bez wątpienia był pałac Siedlnickich z 1744 roku.
Szybko zbliżałem się do szlaku GreenVelo i rozmyślałem nad jednym faktem, który większości może się wydać śmieszny. :) Wszystko wskazywało bowiem, że na szlak wjadę około 20km od miejsca, w którym zakończyłem swoją eskapadę w zeszłym roku. Wobec tego rozmyślałem, czy wracać się do Terespola, tak aby zachować ciągłość przebytej drogi, czy olać ten mały fragment, który wobec całości drogi rowerowej liczącej prawie 2000km niewiele znaczy. Ostatecznie uznałem, że dojadę dokładnie do punktu do którego dotarłem w zeszłym roku. Głupio by było później słuchać przytyków, że jednak nie przejechałem całego GreenVelo, bowiem zabrakło do całości ~20km. ;-)
Odkąd wyruszyłem, nie napotkałem na swojej drodze ani jednego sakwiarza. Ba, nawet rowerzystów (poza Sielcami) nie było za wielu. Za Konstantynowem zacząłem napotykać ludzi na rowerach w coraz większej ilości, spośród których od razu można było wyróżnić urlopowiczów. Natomiast gdy wjechałem na szlak nastąpiła istna eksplozja napotykanych rowerzystów i to głównie sakwiarzy. W zeszłym roku, chyba przez całą wyprawę, nie napotkałem tylu cyklistów ze sakwami, ile tego jednego dnia. Ludzie jeździli w różnych konfiguracjach: samotnie, w damsko-męskich parach, albo dwie pary, grupami po kilku bądź kilkunastu rowerzystów, rodzice z małymi dziećmi, których rowery również były obciążone sakwami. W jednym wypadku widziałem dziecko, towarzyszące swoim rodzicom, również z sakwami, które na oko wyglądało na młodsze niż dziesięć lat! Mimo to dziarsko pedałowało i dotrzymywało tempa rodzicom i starszemu rodzeństwu. Również wiek cyklistów był bardzo zróżnicowany: od dzieci po dziarskich emerytów, również tych z wydatnymi brzuszkami. Ewidentnie popularność Green Velo znacząco wzrosła!
Minąłem Janów Podlaski, w którym początkowo chciałem zrobić kilka zdjęć. Jednakże nie zrobiłem tego, odkładając ten moment na jutrzejszy dzień (w końcu i tak będę przejeżdżał tą samą drogą). Uprzedzając bieg wypadków, napiszę, że jednak nic nie pstryknąłem. Następnego dnia przejeżdżając obok interesujących mnie pomników, akurat w tym momencie, skończyła się msza święta w pobliskim kościele. Ponieważ wychodziło dużo osób, stwierdziłem, że nie będę czekał na odpowiedni moment i odpuściłem temat. Jest to kolejne potwierdzenie na prawdziwość przysłowia: zrób dziś, co masz zrobić jutro. ;)
Pędząc do niedalekiego Terespola minąłem wieś Bohukały, w którym zauważyłem sklep spożywczy, a na nim szyld z informacją o noclegach. Zawróciłem. W sklepie i obok niego było kilku rowerzystów, raczej starszych wiekiem, choć bez sakw, to ubrani w obcisłe dzianka. Ci chyba tylko robili zakupy. Zapytałem właściciela, czy ma wolne miejsca, na co odpowiedział, że już nie ma, ale jeżeli jestem sam to postara się coś wykombinować. Ponieważ pozostało jeszcze trochę czasu do wieczoru, wziąłem od niego wizytówkę z telefonem i umówiłem się, że gdy dojadę do Terespola to zadzwonię. Jeżeli miejsce będzie jeszcze wolne, to je zarezerwuję, jeżeli nie to poszukam noclegu w Terespolu.
Ruszyłem w dalszą drogę w kierunku Terespola, najkrótszą trasą, szybko pedałując. Po drodze natknąłem się na czołg na cokole, który nie omieszkałem obfotografować. Zjeżdżając z wzniesienia, napotkałem grupę około dwudziestu chłopaków (na oko w wieku około dwudziestu kilku lat). Część z nich sprawiała wrażenie jakby przeceniła swoje możliwości i miała już dość jazdy. Jeden z nich krzyknął do mnie o odległość do jakiegoś miejsca ale za nim zorientowałem się o co mu dokładnie chodzi, przemknąłem obok nich z dużą prędkością. Pisząc te słowa, nawet nie pamiętam, czy zdążyłem im coś odpowiedzieć
Gdy zbliżałem się do miasta, popadłem w lekki nastrój melancholii i zadumy. Dokładnie rok temu byłem w tym miejscu. Teraz jestem tu ponownie. Czas szybko leci... Dotarłem w okolice dworca i jechałem dokładnie tą samą drogą, po której kręciłem się w zeszłym roku. Przy szlabanach wjechałem ponownie na szlak, tym samym zachowam ciągłość przejazdu po GV. :-).
Odjechałem kawałek i próbowałem zadzwonić do właściciela sklepiku z noclegiem. Niestety telefon łapał tylko białoruskie sieci. Wyłączyłem roaming i ręcznie ustawiłem polską sieć. O ile w przypadku sieci białoruskich miałem sygnał pełnej mocy, o tyle w przypadku polskiej tylko jedną kreskę. Próbowałem zadzwonić ale nie udawało się. Po wybraniu numeru... zasięg polskiej sieci znikał. Męczyłem się kilka minut, klnąc w duchu na telefon i jego system operacyjny, w końcu zadecydowałem, że jadę do Bohukał, mając nadzieję, że miejsce nadal będzie dla mnie wolne.
Dojechałem z powrotem do sklepiku. Właściciel zdziwił się, że tak szybko obróciłem do Terespola i z powrotem. :-) Nocowałem w pokoju syna, trochę zagraconym różnymi przedmiotami, ale nie przeszkadzało mi to. Rowery zaś trzymaliśmy w garażu po drugiej stronie ulicy. Piszę w liczbie mnogiej, bowiem wśród klientów było sporo rowerzystów (aczkolwiek nie tylko). Przed sklepem podszedł do mnie jeden mężczyzna i rozpoczął rozmowę na tematy rowerowe. Był bardzo rozmowny i z jednej strony zasypywał mnie pytaniami, z drugiej sam dużo opowiadał. Umówiliśmy się, że do rozmowy wrócimy później, ja zaś zająłem się rozpakowaniem, rowerem, a później sam doprowadziłem się do porządku (tzn. umyłem i przebrałem). Wieczorem ponownie spotkaliśmy się przy stole (tym razem był z żoną) i porozmawialiśmy trochę przy piwie. Każdy opowiedział swoje przygody. Oni swoje rowery pakowali na samochód i przemieszczali się między określonymi punktami, w których robili kilkudniowe postoje. W każdym takim miejscu zwiedzali rowerami okoliczne tereny, na noc wracając do lokum. Po kilku dniach przemieszczali się samochodem kilkadziesiąt kilometrów dalej, by w nowym miejscu eksplorować kolejne tereny. Wcześniej, z większą grupą znajomych, byli na Ukrainie, gdzie jednemu z członków wyprawy pękła rama, dodatkowo ktoś miał problemy z kondycją. Po polskiej stronie się rozdzielili i już samotnie kontynuowali swoją przygodę. Dziwili się, że mi chce się samemu jeździć. Pijąc piwo i słuchając Dżemu z telefonu czas szybko mijał i trzeba było się w końcu udać spać.
Działo 76mm, Mordy © jarbla
Działo ZIS 3, Mordy © jarbla
Tablica w Mordach © jarbla
Kopiec © jarbla
Łódź sondażowa "Ł-3" w Łosicach © jarbla
Łódź sondażowa "Ł-3" © jarbla
Łódź "Ł-3" © jarbla
Łosice © jarbla
Łosice, pomnik © jarbla
Łosice © jarbla
Województwo lubelskie © jarbla
Konstantynów © jarbla
Konstantynów © jarbla
Konstantynów © jarbla
Pałac Siedlnickich w Konstantynowie z 1744 roku.
Pałac w Konstantynowie © jarbla
Pałac w Konstantynowie © jarbla
Pałac w Konstantynowie © jarbla
Pałac w Konstantynowie © jarbla
Jadów Podlaski © jarbla
Przystanek © jarbla
Afrykański pomór świń © jarbla
Czołg na cokole w okolicach Terspola.
Pomnik T-34 © jarbla
Pomnik T-34 © jarbla
Pomnik T-34 © jarbla
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe
GreenVelo, etap II (1)
d a n e w y j a z d u
133.88 km
0.00 km teren
10:20 h
Pr.śr.:12.96 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Przed wyprawą nabawiłem się kontuzji lewego kolana, które doskwierało mi przez kilka miesięcy. Nie ukrywam, że był to mój główny obiekt trosk. Jednakże późniejszy rozwój wypadków okazał się zaskakujący, bowiem ze strony lewego kolana tylko na początku miałem lekki dyskomfort (który bardzo szybko zniknął), za to bardzo dużo bólu i cierpienia sprawiło mi prawe kolano, które wcześniej nie wykazywało żadnych oznak do niepokoju. Później spotkałem się opinią, że to wszytko przez kilkomiesięczną pauzę od jazdy na rowerze i wyruszenie bez przygotowania. Może i taki był powód ...
A więc start!
W przypadku większych wypraw, pierwszego dnia przejazd wiedzie (na ogół) przez dobrze znane rejony. Przejeżdżając przez Radzymin zaskoczył mnie widok murala na ścianie mijanego budynku. Podczas mojej poprzedniej bytności w tym mieście nie było go. Trzeba przyznać, że prezentuje się okazale. Po minięciu Radzymina, przejechałem odcinek lokalnych dróg, przy których zlokalizowana jest duża baza paliw w Emilianowie (między Starym Kraszewem a Wolą Rasztowską).
Następnie skierowałem się na drogą wojewódzką 636, na której zostałem wyprzedzony przez ponad setkę motocykli. Większość z nich miała polskie flagi i chorągiewki, ale było też kilka z rosyjskimi. Przed Jadowem stał znak drogowy informujący o pracach budowlanych na moście oraz o objeździe tego miejsca. Wahałem się przez moment jak postąpić ale ostatecznie zignorowałem tę informację. Z jednej strony nie chciało mi się nadkładać drogi, z drugiej moje dotychczasowe doświadczenie podpowiadało, że przez takie miejsca zawsze uda się przecisnąć rowerem. No i najważniejsze: nie byłem w stanie umiejscowić w tym rejonie ani jednej większej rzeki. Prawdę powiedziawszy, z tą lokalizacją nie kojarzyła mi się żadna rzeka. Założyłem więc, że w najgorszym przypadku będę miał do czynienia z rowem, w którym płynie mały strumyk, a ja bez problemu go przeskoczę, natomiast rower przepchnę. Było dokładnie jak założyłem. Cały most nie miał dziesięciu metrów długości i bez problemu przejechałem po nim rowerem. Więcej. Mimo zakazów oraz usypania przez drogowców barykad z piachu, na początku i na końcu przeprawy, przejeżdżali przez ten obiekt kierowcy swoimi samochodami!
Przejechałem Jadów i ruszyłem przed siebie wiejskimi drogami. W pewnym momencie usłyszałem za sobą dźwięk dzwonka rowerowego. Po chwili drugi raz. A potem trzeci. W końcu zostałem dogoniony przez innego rowerzystę i okazał się, że był to mój znajomy, z którym kiedyś razem pracowaliśmy w tej samej firmie. Było to zaskakujące spotkanie. Przejechaliśmy razem kilka kilometrów i dyskutowaliśmy na różne tematy. Później się rozstaliśmy i każdy pojechał w swoją stronę.
Kilka dni przez moim wyjazdem przez Polskę przechodziły wichury, zwłaszcza we wschodniej Polsce. Do tego rejonu miałem jeszcze daleko ale, mimo to, po drodze widziałem kilka powalonych drzew, a w jednym miejscy pracownicy zakładu energetycznego naprawiali sieć, na którą runęły konary.
Dojechałem do Węgrowca. Zaskoczony zostałem miłym potraktowaniem przez kierowców i to kilka razy, więc nie był to przypadek. Również samo miasto (a raczej ten fragment przez który przejeżdżałem) sprawiało pozytywne wrażenie. Zwracały uwagę inwestycje w infrastrukturę, takie jak drogi, ścieżki rowerowe ale również sporo nowych budynków. Gdy gościłem w tym mieście kilka lat temu nie zaobserwowałem tego.
Późnym popołudniem dotarłem do Siedlec, gdzie postanowiłem przenocować. Nie zależało mi na jakichś szczególnych miejscach, liczyło się aby był dach i możliwość wymycia. Korzystając z aplikacji Google Maps wybrałem trzy obiekty. Pierwszy odrzuciłem gdy tylko podjechałem pod adres, w drugim nie było wolnych miejsc, a w trzeciego w ogóle nie znalazłem. :) Ponieważ takie kręcenie, nie dość, że męczące, było trochę irytujące, zdecydowałem że jadę do najbliższego hotelu jaki pokazuje mi mapa. Jadąc w tym kierunku, natknąłem się na inny hotel i tam się skierowałem.
Gdy załatwiałem w recepcji wszystkie sprawy podszedł do mnie serdecznie nastawiony mężczyzna. Wypytywał mnie ile przejechałem, dokąd zmierzam i tym podobne sprawy. Na prawdę był zaciekawiony moją osobą i tym jak jeżdżę. Na wszystkie pytania odpowiedziałem, na koniec uścisnął mi dłoń i odszedł. Gdy się umyłem zszedłem na dół i zamówiłem coś na kolację. Pani była niezadowolona, że tak późno przyszedłem ale przygotowała to co zamówiłem.
=====
Na koniec tego wpisu będzie mała uwaga na temat zdjęć. Wszystkie są tu wstawione poprzez photo.bikestats.eu. Zauważyłem, że niestety pogarsza on jakość przesłanych zdjęć, zwłaszcza poprzez ich rozjaśnianie, czasami w absurdalny sposób. Szczególnie widoczne jest to na zdjęciach z chmurami, dużymi jasnymi obiektami, takimi jak białe ściany. Na oryginalnym zdjęciu jakość jest dobra i widać wszystkie szczegóły, zaś na przesłanym giną one... W przyszłości postaram się znaleźć lepszą stronę do wstawiania zdjęć.
=====
Mural w Radzyminie © jarbla
Obelisk w Jadowie © jarbla
Drewniane rzeźby w Jadowie © jarbla
Poniżej przykład zdjęcia, którego jakość uległa znaczącemu pogorszeniu po przesłaniu na serwer.
Kościół w Jadowie © jarbla
Przydrożny krzyż © jarbla
Katedra w Siedlcach. Byłem w tym mieście samochodem kilka miesięcy wcześniej. Wtedy ta świątynia nie zwróciła mojej uwagi, może w ogóle jej nie zauważyłem. Teraz, jadąc rowerem, była dominującym obiektem. Górowała nad miastem i była widoczna z daleka, niczym Pałac Kultury i Nauki nad Warszawą. Jednak perspektywa, z jakiej się patrzy na świat z poziomu siodełka rowerowego, jest zupełnie inna niż zza kierownicy samochodu.
Katedra w Siedlcach © jarbla
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe
Rower
d a n e w y j a z d u
116.15 km
0.00 km teren
04:22 h
Pr.śr.:26.60 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Girini
Kategoria Ponad 100km jednego dnia
Green Velo, etap I (9)
d a n e w y j a z d u
136.55 km
5.00 km teren
08:01 h
Pr.śr.:17.03 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Dzień dziewiąty.
Cały podstawowy szlak Green Velo liczy ponad 1800km, a jego półmetek wypada w okolicach Terespola. Tam też postanowiłem zakończyć mój pierwszy etap, a drugą połówkę przejechać w innym terminie.
Prawie cały czas jechałem drogami wojewódzkimi wzdłuż granicy z Białorusią. Stan nawierzchni dróg był różny, czasem całkiem niezły, innym razem kiepski. W dwóch miejscach szlak odbijał na boki. Pierwszym był Sobibór, do którego wiodła leśna droga pełna wybojów. Drugim miejscem były Kostomłoty, w których znajduje się cerkiew. Po drodze spotykało się całkiem sporo sakwiarzy.
W Terespolu kupiłem bilet do Warszawy. Czekając na pociąg, doszedłem do wniosku, że jestem jedynym Polakiem na dworcu (pomijając pracowników). Dominował język rosyjski. Oprócz Białorusinów widać też było Czeczenów.
***
Po przejechaniu połowy szlaku czas na małe podsumowanie oraz konstruktywne uwagi. :)
Samą ideę budowy takiego szlaku oceniam pozytywnie. Dobrze, że ktoś wpadł na taki pomysł i wykorzystał możliwość pozyskania dofinansowania finansowego z programów pomocowych Unii Europejskiej. Dzięki szlakowi dotarłem w miejsca, do których na pewno bym nie zawitał w innych okolicznościach. Została wybudowana infrastruktura, która - mam taką nadzieję - będzie jeszcze długo służyć na potrzeby rowerowej turystyki. Tym niemniej, jest kilka elementów które można by usprawnić.
- Kilkakrotnie natrafiałem na kabiny toaletowe zamknięte na klucz lub kłódkę. Przydałoby się częściej opróżniać pojemniki na odpady (w których dominują butelki po wódce i napojach). Na całej trasie spotkałem tylko jeden zbiornik na wodę ale był on pusty (Leżajsk). Miło by było, aby z ławek i stolików w MOR-ach znajdujących się przy gruntowych drogach, chociaż raz na rok ktoś karcherem zmył kurz. Ale w ostatnim zdaniu chyba za daleko rozpędziłem się z oczekiwaniami. :) Do tego dodałbym nietrafioną lokalizację części MOR-ów.
- Tablice informacyjne w obecnej formie są mało przydatne - wszędzie są te same informacje. Gdyby to ode mnie zależało, zawartość tablic podzieliłbym na dwie części. Na pierwszej byłyby informacje o charakterze ogólnym i wspólne dla całego szlaku. Na drugiej ważne informacje lokalne: dokładna mapa najbliższej okolicy z zaznaczonym przebiegiem szlaku (plus punkt "Tu jesteś"), lokalami gastronomicznymi, sklepami spożywczymi, a przede wszystkim z miejscami noclegowymi. Dobrze, jakby do tych ostatnich był również podany gdzieś z boku numer telefonu. Jest to o tyle istotne, bowiem czasami szlak jest poprowadzony w taki sposób, że przez kilkadziesiąt kilometrów nie ma szans na dotarcie do takiego obiektu. Od mijanych rowerzystów, słyszałem historię o tym, że w upalny dzień ludzie zachodzili do prywatnych domów prosząc o wodę!
- Nie rozumiem dlaczego Green Velo nie przebiega przez Zamość, którego stare miasto jest uważane za perłę renesansu, a do tego wpisaną na listę UNESCO. Jazda po okolicznych polach nie jest satysfakcjonującą rekompensatą.
- W pewnych miejscach szlak nie powinien być absolutnie poprowadzony w obecnej formie, ze względu na fakt, że po deszczu drogi są nieprzejezdne. Myślę tu w szczególności o województwie lubelskim. Nie wiem z czego to wynika ale jest zauważalna różnica w sposobie wytyczenia, jak i oznaczenia, szlaku w różnych regionach. Z trzech przejechanych województw, najlepiej - w mojej opinii - sprawa wygląda w województwie świętokrzyskim.
- Mapa na stronie moblilnej jest za ciężka, ładuje się długo, a w miejscach ze słabym zasięgiem wcale. O aplikacji nie będę się wypowiadał, bowiem używam telefonu z systemem operacyjnym BlackBerry 10OS. Dało się ją uruchomić ale bez usług google.
Mimo pewnych niedociągnięć i błędów, ja ze swojej strony polecam przebycie Green Velo. Ale musi temu towarzyszyć świadomość, że w trasie trzeba być przygotowanym na pewne niedogodności. Ja z pewnością w niedalekiej przyszłości (może we wrześniu), postaram się przejechać pozostałą część Green Velo z Terespola do Elbląga.
Green Velo, Wola Uhruska © jarbla
Green Velo, Wola Uhruska © jarbla
Green Velo, Wola Uhruska © jarbla
Green Velo, Wola Uhruska © jarbla
Green Velo, Wola Uhruska © jarbla
Green Velo, Wola Uhruska © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo, Włodawa , Pomnik Sapera © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo, Sławatycze © jarbla
Green Velo, cerkiew, Sławatycze © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo, cerkiew, Kostomłoty © jarbla
Green Velo, cerkiew, Kostomłoty © jarbla
Green Velo, cerkiew, Kotomłoty © jarbla
Green Velo, obelisk, Terespol © jarbla
Warszawa, Most Północny © jarbla
Jadąc drogą rowerową, pod wiaduktami Wisłostrady biegnącymi wzdłuż Wisły, napotkałem człowieka zagubionego w czasie i przestrzeni. Pytał się mnie dokąd dotrze idąc dalej po drodze rowerowej.
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe
Green Velo, etap I (8)
d a n e w y j a z d u
121.85 km
20.00 km teren
08:19 h
Pr.śr.:14.65 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Dzień ósmy.
Rano, na śniadaniu, ponownie spotkałem się z moim wczorajszym rozmówcą. Byliśmy jedynymi klientami o tak wczesnej porze w lokalu. Podeszła do nas pracownica lokalu, która wygłaszała bardzo negatywne opinie o Green Velo. Wskazywała, że na ten projekt poszły miliony złotych, a jedynym efektem było postawienie paru słupków w polu. Nie odpowiadałem, ale w głębi ducha
wtedy nie zgadzałem się z nią. Trasa miała kilka mankamentów ale mimo wszystko poczyniono sporo inwestycji. Niestety nadchodzący dzień miał przynieść sporo racji słowom tej pani. Ja oceniałem szlak z perspektywy dotychczas przejechanych ~600km, ona ze swojej najbliższej okolicy, a którą ja dopiero miałem poznać.
Dowiedzieliśmy się, że w MPR-ach można dostać rowerowe mapy najbliższej okolicy. Pracownica lokalu oznajmiła, że ciągle musi się wykłócać z ludźmi od Green Velo, bowiem ci ostatni niechętnie dostarczają takie mapki. Kiedyś wykładała je na ladzie ale ponieważ na ogół zabierali je klienci przyjeżdżający samochodami, więc je schowała i wydaje tylko rowerzystom na ich prośbę. Mój nowy kolega z Trójmiasta od razu poprosił o taką. Otrzymał mapę Green Velo opisaną... cyrylicą. Innych nie było. :) Ale i tak był zadowolony.
Lało całą noc. Gdy wyruszałem rowerem w drogę nadal siąpił mały deszcz. Szybko zjechałem z wyasfaltowanych dróg i przemieszczałem się po szutrach. Na początku było nawet znośnie. Dojechałem do rozgałęzienia na którym nie było oznaczeń. Skręciłem w prawo z dwóch powodów: prowadziła tam droga szutrowa będąca w o wiele lepszym stanie niż ta w lewo. Po drugie, trasa była ładniejsza krajobrazowo, bowiem wiodła wzdłuż brzegu jeziora.
Jednak myliłem się. :) Spece od Green Velo powiedli szlak wertepami w lewo, w pola, gdzie nic szczególnie do oglądania nie było. :)
Przejazd tego fragmentu był nie lada wyzwaniem. Koła zapadały się w podłożu po obręcze. Do tego miejscowe błocko, składające się z mieszani gliny i czegoś podobnego do lessu, kompletnie oblepiało rower i nie chciało odpadać. Wtedy przypomniałem sobie słowa pracownicy zajazdu z poranka: "wzięli za to miliony a jedyne co zrobili to poustawiali parę słupków w polu". Teraz przyznawałem jej rację... Mimo wczesnej pory, było widać, że grupa rowerzystów próbowała przejechać przede mną ten fragment i że nie dali rady. Można było spostrzec ślady butów odciśnięte w błocie gdy pchali swoje rowery. Ja się nie poddawałem i sapiąc jak parowóz jechałem dalej. Uśmiech na twarzy wywołała myśl: co by się działo na forum Mazovii, gdyby Zamana wytyczył taką trasę na swoim maratonie. :) Ale przyszedł moment, że koła zabuksowały i rower stanął. Zeskoczyłem. Do butów dostało się błoto, a ja nie byłem w stanie poruszyć roweru - w czasie takiej próby stopy odjeżdżały do tyłu, a aluminiowy rumak ani drgnął. Zajęło mi trochę czasu i sporo wysiłku, zanim się wyswobodziłem. Łańcuch, mimo, że poprzedniego wieczoru naoliwiony, rzęził okrutnie. Jakby tego było mało, w czasie robienia dokumentującej to foty, przewrócił mi się rower. W efekcie w endomondo włączyła się pauza, a ja spostrzegłem to po 20 kilometrach (stąd na mapie taka wyrwa w śladzie).
W rejonie Zalewu Nielisz spotkałem czwórkę rowerzystów. To właśnie oni męczyli się z tą trasą przede mną. Tym niemniej rowerki mieli czyste i lśniące. Z błotem poradzili sobie w ten sposób, że zajechali do pierwszego napotkanego gospodarstwa i poprosili gospodarza o umożliwienie umycia swoich bicyklów wodą z szlaucha. Mi to samo radzili. Pierwszy gospodarz jakiego napotkałem, oznajmił, że szlauch ma schowany w szopie i trochę potrwa zanim go wyciągnie, więc zrezygnowałem i kazałem mu go nie szukać. Drugi oznajmił, ze jedzie kosić i w ogóle gadał od rzeczy. :) Więcej nie szukałem. :)
Ponieważ nie mogłem słuchać dźwięków, jakie wydawał z siebie układ napędowy, zatrzymałem się w MOR-ze zlokalizowanym przed Krasnymstawem i naoliwiłem łańcuch. Siedziałem kilkadziesiąt minut i czekałem, aż olej przeniknie między sworznie a pierścienie łańcucha. Wtedy podjechało do mnie małżeństwo ze Śląska podróżujące na rowerach ze swoją córką w przyczepce. Wymieniliśmy się doświadczeniami, przebytymi przygodami, lokalizacjami ewentualnych noclegów itp. O ile ja jechałem dokładnie tak jak była wyznaczona trasa, to oni raczej luźno trzymali się szlaku, np. omijali wszystkie gruntowe fragmenty.
Spore fragmenty szlaku miedzy Krasnymstawem a Chełmem to według mnie nieporozumienie. Jest on tu poprowadzony fatalnie, po wertepach, piachach i drogach gruntowych zarośniętych trawą. Drogi są rozjeżdżone przez ciągniki z potężnymi koleinami, w których tworzą się zastoiska z wodą. Oczywiście po drodze nie ma MOR-ów, w których można by odsapnąć, choć niektóre miejsca, zwłaszcza nad zbiornikami wodnymi, aż się o to prosiły ze względów krajobrazowych.
Dojechałem do Chełma. Tak fatalnie jeżdżących kierowców, jak w tym mieście, dawno nie widziałem. Ale najgorsze było to, że szlak nagle urwał się. W mieście naliczyłem chyba ze trzy gigantyczne tablice informujące o tym ile to środków przeznaczono na wytyczenie Green Velo, natomiast nie było żadnych oznaczeń jak jechać. Straciłem dużo czasu zanim odnalazłem drogę i opuściłem miasto.
Jechałem leniwie na północ, już trochę zmęczony przeżyciami całego dnia. Po drodze minąłem jeden MOR w którym nic nie było. Pewne ktoś przywłaszczył sobie wszystkie gadżety...
Dojechałem do Woli Uhuruskiej, w której wynająłem pokój na noc. W sumie było to pierwsze od Chełma miejsce, gdzie można było taką rzecz uczynić. Wieczór upłynął na pspożywaniu piwa i oglądaniu meczu piłki nożnej na Euro 2016.
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe