GreenVelo, etap II (5)
d a n e w y j a z d u
90.76 km
35.00 km teren
06:36 h
Pr.śr.:13.75 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Zethos
Gdy rano ogarniałem się przy rowerze, podeszła właścicielka lokalu i wyraziła nadzieję, że odwiedzę ją przyszłości ale tym razem na dłużej. Powiedziała również, że nie dojadę do Białegostoku bowiem droga na tym kierunku jest rozkopana. Mimo wszystko stwierdziłem, że jednak będę się trzymał zaplanowanej trasy, licząc na to, że rower zawsze się prześlizgnie. Do dyskusji dołączył inny gość pensjonatu wypowiadając się z uznaniem o tak długiej jeździe. Rozmowę zakończyliśmy stwierdzeniem, że trzeba mieć silne mięśnie nóg, dobrą kondycję i dupę z żelaza by uprawiać taką turystykę. :-)
Z kolanem było źle, to był ciągły ból, który w miarę pedałowania nasilał się. Robiłem bardzo częste postoje, na każdym MORze siadałem, wyciągałem na ławce kontuzjowaną nogę i ją rozmasowywałem. Przynosiło to chwilową ulgę.
Tak jak przypuszczałem, remont drogi, z mojego punktu widzenia, nie okazał się aż tak kłopotliwy. Prace budowlane koncentrowały się praktycznie na jezdni dla samochodów, zaś DDR na ogół była nie ruszana. Tylko na jednym lub dwóch, stosunkowo krótkich, fragmentach, zerwana była warstwa asfaltu ale dało radę przejechać te miejsca.
Powolutku jechałem przed siebie. W miejscowości Ogrodniczki zgubiłem szlak. Mimo wszystko jechałem dalej trzymając się głównej drogi i po pewnym czasie oznaczenia powróciły. Postanowiłem wrócić do miejsca w którym zgubiłem właściwą drogę i znów skierowałem się w stronę Supraśla (w końcu miałem przejechać cały szlak, bez wyrw ;-) ). Gdy jechałem zawijasami przez Ogrodniczki, z jednej z bocznych dróg wyjechał sakwiarz z przyczepką. Krzyknął "Tu jest GreenVelo?" na co odpowiedziałem mu twierdząco. Jak widać nie tylko ja miałem problemy w tym miejscu. Rozjechaliśmy się w przeciwne (chwilowo) strony. Ja dotarłem do miejsca w którym zjechałem ze szlaku jadąc od strony Supraśla (brakowało w tym miejscu oznaczeń o konieczności skręcenia w bok). Co ciekawe gdybym jechał z drugiej strony to drogi prawdopodobnie bym nie zgubił, bowiem od tej strony oznaczenie było prawidłowe. Ustaliwszy feralne miejsce, ponownie zmieniłem kierunek jazdy i udałem się w stronę Białegostoku. Przy wyjeździe z Ogrodniczek ponownie ujrzałem sakwiarza, który wcześniej pytał mnie o to czy jest na trasie GreenVelo. Powoli oddalał się ode mnie, aż znikł za przeszkodami terenowymi, a ja dalej kręciłem powolutku korbami. Pamiętam, że pomyślałem wtedy, że gdybym był w pełni sprawny nie miałby szans na to by mnie wyprzedzić. :-)
Tymczasem przejeżdżałem przez Białystok swoim żółwim tempem. W pewnym momencie spostrzegłem ponownie cyklistę z przyczepką, który zatrzymał się i prowadził rozmowę przez telefon. Wyminąłem go i zmuszony stanem swojego kolana zatrzymałem się na najbliższym MORze, gdzie ponownie wyciągnąłem nogę i ją rozmasowywałem. Sam MOR umiejscowiony był niezbyt fortunnie: od szlaku oddzielała go dwujezdniowa droga. Znajdował się na skraju parku miejskiego, wszędzie było pełno potłuczonego szkła, butelek i innych śmieci.
Gdy tak siedziałem z wyciągniętą nogą, podjechał do mnie sakwiarz z przyczepką. O ile dobrze pamiętam, miał na imię Adam. Trochę porozmaiwaliśmy, gdy okazało się, że jedziemy w tym samym kierunku postanowił mi towarzyszyć. Uprzedziłem go, że mam kontuzję, jadę powoli i często muszę się zatrzymywać. Mimo to postanowił jechać razem ze mną.
W Białymstoku zrobił zakupy i z małymi przygodami (z powodu remontu drogi musieliśmy się wracać) opuściliśmy miasto. Towarzystwo innej osoby chyba miało pozytywny skutek. Rozmawiając, nie rozmyślałem tyle o bólu, i zachowując równomierne tempo kilometry szybko mijały. Tym niemniej, zatrzymywaliśmy się na wszystkich MORach.
Adam koniecznie chciał zobaczyć kładki na Narwi w Narwiańskim Parku Narodowym. Mi ten pomysł jakoś szczególnie się nie podobał, bowiem wymagał zjechania ze szlaku, jednakże ostatecznie przystałem na ten pomysł. Z małymi problemami, związanym z odnalezieniem właściwej drogi, dotarliśmy do celu. Przez najbliższe kilometry rozmyślałem, że przez to nie przejadę literalnie około 10 kilometrów GV...
Rzeka Narew w tym miejscy rozgałęzia się na kilka koryt, do tego jest sporo rozlewisk, co tworzy raj dla ptaków. Żeby pokonać rzekę w tym miejscu, trzeba skorzystać z systemu kładek, pomiędzy którymi można się przedostać za pomocą czterech małych promików przeciąganych siłą ludzkich mięśni. Co ciekawe nie zauważyłem na nich oznaczeń Polskiego Rejestru Statków, a chyba takie powinny mieć. Między korytami znajdował się taras widokowy.
Przed pierwszym promikiem była tablica informacyjna, że wejście na teren parku jest płatne ale nie widziałem nigdzie pracownika parku u którego można by uiścić opłatę. Przeprawiając się przez pierwszą odnogę Narwi, towarzyszył nam ornitolog z lornetkę. Opowiadał o orle bieliku (który przed chwilą polował) i o innych ptakach. Ludzi było sporo, ale nie były to tłumy. Zdarzali się też cykliści.
Ze względu na pieszych po kładkach nasze rowery prowadziliśmy. Ponieważ zrobiło się gorąco i parno, pot lał się po twarzy. Opuściliśmy kładki. Adam udał się jeszcze do informacji turystycznej, gdzie zdobył kilka mapek. Sobie zostawił dużą mi dał dwie mniejsze okolicy, które wsadziłem do swojego prowizorycznego mapnika.
Jechaliśmy dalej w upalny dzień. Pierwszy raz Adam zaproponował postój, twierdząc, że jestem kaktusem. A on musi dużo pić. :-) Później szlak prowadził głównie nieutwardzonymi drogami, czasami zdarzał się kopny piach. Ponownie dotarliśmy do Narwi, która w tym miejscu płynęła już jednym korytem. Znając tę rzekę z okolic Warszawy wydawała się bardzo mała.
W końcu dotarliśmy do jakiejś szosy. Patrząc na mapę czekał nas długi niezamieszkały fragment. Mając na uwadze stan mojej nogi stwierdziłem, że lepiej poszukać tutaj jakiegoś noclegu. Posiłkując się informacjami z netu, dotarliśmy do jakiegoś rolnika, który prowadził agroturystykę. Wprawdzie jedyny sklep we wsi o tej porze był już zamaknięty ale jeżeli ktoś chciał to u niego można było nabyć piwo. Mówił, że ma dużo klientów, właśnie spośród rowerzystów przemierzających Green Velo. Mając na uwadze, że wokół tego miejsca brak rozbudowanej infrastruktury turystycznej, ten fakt nie budzi zdziwienia. Można było się nawet poczęstować ogórkami, z własnej uprawy.
Supraśl, Green Velo © jarbla
Supraśl, Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo, Ogrodniczki © jarbla
Ogrodniczki, Green Velo © jarbla
Pierwszy z promików na jednej z odnóg Narwi.
Green Velo, Narwiański Park Narodowy © jarbla
Narwiański Park Narodowy © jarbla
Przepływamy używając siły mięśni. Z plecakiem pan ornitolog.
Green Velo © jarbla
Park narodowy, Narew © jarbla
Drugi z promików na kolejnej odnodze Narwi.
Narew, Green Velo © jarbla
Green Velo, Narwiański Park Narodowy © jarbla
Narwiański Park Narodowy © jarbla
Narwiański Park Narodowy © jarbla
Pomiędzy korytami rzeki wybudowano taras widokowy.
Green Velo © jarbla
Narwiański Park Narodowy © jarbla
Green Velo © jarbla
Narwiański Park Narodowy © jarbla
Trzeci prom.
Narwiański Park Narodowy, prom © jarbla
Czwarty prom. Różnica poziomów między pokładem promu a kładką była dość znaczna. Trochę się namęczyliśmy zanim pierwszy z rowerów znalazł się na pomoście. Dopiero wtedy zauważyliśmy deskę leżącą na pokładzie... Drugi rower z przyczepką wjechał już sprawnie na ląd. :-)
Narwiański Park Narodowy, prom © jarbla
Ponownie Narew, tym razem nie tworząca rozlewisk i płynąca w jednym korycie. Most na zdjęciu był w fatalnym stanie i postawiony był zakaz wstępu na niego.
Green Velo © jarbla
Narew, tutaj taka mała...
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Green Velo © jarbla
Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017
Kategoria Sakwy, Szlaki rowerowe