jarbla prowadzi tutaj blog rowerowy

jarbla

GreenVelo, etap II (8)

d a n e w y j a z d u 86.98 km 35.00 km teren 06:59 h Pr.śr.:12.46 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Unibike Zethos
Niedziela, 20 sierpnia 2017 | dodano: 12.01.2018

Rano udało mi się zamówić u gospodarza jajecznicę - całe szczęście, bo podróż rozpocząłbym o głodzie. Porozmawiałem również trochę z panią z Warszawy i zacząłem się przygotowywać do wyjazdu. Robiłem to bez przekonania. Znałem prognozy pogody na najbliższe dni. Również właściciel przestrzegał przed deszczami. Rozważałem to wszystko ale ostatecznie podjąłem decyzję, że jadę.

Pogoda się przebudowała, było pochmurno i zimno. Ale gdy wyruszyłem niedługo później napotkałem sakwiarza jadącego z naprzeciwka. Pomyślałem, że skoro inni jadą to podjąłem dobrą decyzję.

Jechałem więc dalej. Bardzo szybko zaczęło kropić. Deszcz na początku był bardzo drobny, jednak z biegiem czasu nasilał się. Towarzyszył mi w zasadzie przez cały dzień z różną intensywnością. Czasami przedzielany krótkimi chwilami bez opadów.

Po drodze zajechałem nad jezioro Stara Hańcza a później dotarłem do trójstyku granic Polski, Litwy i Rosji. Prawdę powiedziawszy to zatrzymałem się w MOR-ze o takiej nazwie. Do właściwego trójstyku trzeba było przebyć jeszcze kilkaset metrów ale z powodu lejącej się wody na głowę nie miałem na to ochoty. Dotarcie do tego punktu oznaczało również przebycie całego województwa podlaskiego i rozpoczęcie zdobywania województwa warmińsko-mazurskiego. Od Końskich dzieliło mnie 1496 km a do końca szlaku w Elblągu (zgodnie z opisem na betonowej ławeczce) pozostało 393km.

Może to był efekt nie najciekawszej pogody ale nowe województwo nie wydało mi się ciekawe. Przez pierwsze 16km było nudno i monotonnie. Również nawierzchnia dróg po których się jechało czasami odbiegała swą jakością od dotychczasowych standardów. Ciekawy byłem stylu architektonicznego w jakim będą stawiane wiaty, bowiem każde województwo miało charakterystyczny tylko dla siebie styl. Pierwszym ciekawym miejscem były Mosty w Stańczykach. W ogóle było to pierwsze miejsce, w którym mogłem kupić coś do zjedzenia. W małej budce zamówiłem dwie zapiekanki oraz wziąłem coś do picia. Niestety napoje były tylko z lodówki ale nie mając nic innego do wyboru wziąłem takie...

Ruszyłem w dalszą drogę i po kilkuset metrach dotarłem do zajazdu, przed którym stały m. in. dwa rowery z sakwami. Było mi zimno i do tego zmoczony, więc miałem już dość jazdy na dzisiaj. Niestety nie było wolnych miejsc noclegowych a ponieważ w brzuchu miałem dopiero co zjedzone dwie zapiekanki nie zamówiłem nic do jedzenia i ruszyłem w dalszą drogę.

Jako punkt docelowy na ten dzień wybrałem Gołdap. Tymczasem rozpadało się na dobre. Jazda do Jeziora Przerośl przebiegała w miarę sprawnie, po dobrej asfaltowej drodze rowerowej. Później szlak odbił w lewo i dalsza droga prowadziła drogami przez pola. Czasami były to szutrówki, czasami polne drogi wyjeżdżone przez pojazdy. Z tego fragmentu pamiętam bardzo stromy podjazd , do tego z ogromnymi, rozjeżdżony przez maszyny rolnicze, koleinami. Miałem satysfakcję, że udało mi się go pokonać bez zsiadania z roweru. :-]

Tego dnia napotkałem małżeństwo z około dziesięcioletnim synem. Zatrzymali mnie i chwilkę porozmawialiśmy. Oni ze swej strony polecali kolejne mosty w środku lasu. Wprawdzie nie były tak okazałe jak w Stańczykach ale w ich ocenie również sprawiały niesamowite wrażenie. Według ich relacji jechało się leśną dróżką i w miejscu całkowicie nieoczekiwanym natrafiało na tak efektowne budowle. To co opowiadali było ciekawe, ja jednak postanowiłem dotrzeć jak najszybciej go Gołdapi. Oczywiście trzymając się szlaku.

Dwa razy skorzystałem z Toi Toiów i powiedziałem sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię. Wprawdzie nie miałem potrzeby załatwiania grubszej sprawy ale stwierdziłem, że sikał będę tylko pod krzaczkami. W toaletach zawartość nie tylko wypełniała cały zbiornik ale tworzyła efektowny kopiec ponad deskę... Jestem pełen podziwu dla ostatnich korzystających z tych ustępów...

Jechałem dalej przez bezdroża. Za jeziorem Czarne zgubiłem szlak. Dosyć późno zorientowałem się, że coś jest nie tak i przebyłem dosyć dużo kilometrów zanim wróciłem na właściwą drogę. Co ciekawe skręt był dobrze oznaczony, a to ja musiałem popaść w jakąś zadumę i jechałem przed siebie bezrefleksyjnie...

Przed samą Gołdapią pokonałem las, który idealnie nadawał by się na wymagającą jazdę rowerem górskim. Pamiętam, że na mokrej nawierzchni miałem lekkie problemy na swoim rowerze z sakwami. Jedyną osobą jaką w nim spotkałem, był cyklista właśnie na rowerze MTB, dla którego (podobnie jak i dla mnie) padający deszcz nie stanowił przeszkody w pedałowaniu.

Przed samą Gołdapią szlak wreszcie prowadził utwardzonymi drogami. Przed samym miastem zobaczyłem wielki szyld z informacją o noclegach, a na nim logo Green Velo. Ucieszył mnie ten widok, bowiem zapowiadało się, że jest to miejsce nastawione właśnie na rowerzystów. Zrobiłem zdjęcie, tak aby mieć numer telefonu, i pojechałem w kierunku wskazywanym przez strzałkę. Ponieważ nie znalazłem budynku, więc postanowiłem zadzwonić. W telefonie usłyszałem, że nie ma miejsc, a poza tym nie wynajmuje dla jednej osoby na jedną noc. W takim razie dlaczego używa logo Green Velo na swoim szyldzie, skoro prawie wszyscy sakwiarze jadący tą trasą potrzebują noclegu na jedną noc? Coś myślę, że "przedsiębiorczy" właściciel wykorzystuje logo bez wiedzy wytyczającego szlak. Ale to tylko moje przypuszczenie.

Na szczęście innych miejsc do wynajęcia było dużo. W ośrodku, w którym miałem nocować, przebywała dwójka małych dziewczynek, które pierwotnie miały spędzać wakacje z rodzicami na Mazurach. Ponieważ mad jeziorami codziennie padał deszcz, rodzice przerwali pobyt, a dzieciaki podrzucili dziadkom. Pan z recepcji powiedział, że sklepy są już zamknięte ale mogę zamówić sobie kababa, którego dowiozą na miejsce. Kebabów nie lubię ale wtedy zamówiłem dwa dla siebie. Ponadto usłyszałem przestrogi przed korzystaniem z telefonu. Podobno Rosjanie tuż przy granicy ustawili maszty z nadajnikami bardzo dużej mocy, w efekcie nawet w sporej odległości od granicy telefony przerzucają się na rosyjski sygnał. Co oczywiście później drogo kosztuje.

W pokoju rozwiesiłem mokre ubranie aby przeschło przez noc.


Green Velo
Green Velo © jarbla

Zimno, deszcz się nasila ale są tacy co jadą dalej.
Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

Jezioro Stara Hańcza.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

MOR na trójstyku granic.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla



Green Velo
Green Velo © jarbla

Warmińsko-Mazurskie.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Pierwszy MOR na terenie nowego województwa.



Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

Mosty w Stańczykach.
Green Velo
Green Velo © jarbla



Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Leje na całego ale do Gołdapi już niedaleko, mniej niż 30km. Niestety, później pomyliłem drogę i do celu dojechałem później niż planowałem...
Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla







Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017



Kategoria Sakwy, Szlaki rowerowe

GreenVelo, etap II (7)

d a n e w y j a z d u 98.57 km 35.00 km teren 07:04 h Pr.śr.:13.95 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Unibike Zethos
Sobota, 19 sierpnia 2017 | dodano: 12.01.2018

Wstałem wcześnie rano i zacząłem się pakować. Na całym polu namiotowym byłem jedyną osobą na nogach - wszyscy inni spali. :-) Zajęło mi to około godziny i wyruszyłem w drogę. Próbowałem dostać się do szlaku. Jadąc leśną ścieżką natknąłem się w środku lasu na kilka prac artystycznych (zdjęcia poniżej). Po jakimś czasie udało mi się odnaleźć miejsce w którym zjechałem i rozpocząłem dalsze zdobywanie Green Velo.

Na tym etapie przedzierałem się przez luźne szutry, później dotarłem do drogi, wzdłuż której poprowadzona była droga rowerowa z utwardzoną nawierzchnią. Niedługo później dotarłem do kolejnej śluzy zlokalizowanej na Kanale Augustowskim: Śluzy Paniewo. Jest ona wyjątkowa, bowiem jako jedyna na polskim odcinku kanału, jest śluzą dwukomorową.

Następnym godnym odnotowania obiektem, była kolejna śluza w miejscowości Mikaszówka. Był to ostatni element Kanału Augustowskiego na trasie Green Velo. Szlak w tym miejscu odłączał się zarówno od kanału jak i drogi, skręcał w stronę pobliskiego kompleksu leśnego. Stan dróg był chwilami bardzo wymagający, bowiem szutrowe drogi potrafiły przechodzić w kopny piach. Również mijane MOR-y nie zachęcały do postojów: całe byłe pokryte gigantyczną warstwą kurzu. Na ławkach chyba nikt nie siedział od co najmniej kilku miesięcy...

Dojechałem do Czarnej Hańczy, którą  pokonywało sporo osób na kajakach. Również ruch na drodze biegnącej wzdłuż rzeki się zwiększył. Następnie przez wiele kilometrów pokonywałem lasy,  rzadziej łąki i pola. Nie ukrywam, że nieutwardzona nawierzchni już mi się przejadła i z utęsknieniem czekałem na jakiś asfaltowy fragment. Mijani rowerzyści pytali się mnie jakiej nawierzchni się spodziewać. Odpowiadałem zgodnie z prawdą, że aż do Śluzy Mikaszówka będą drogi nieutwardzone, a w lasach mogą zdarzyć się piachy. Nie byli zadowolenia z takiej odpowiedzi.

Wreszcie wjechałem na normalną szosę i w pierwszym napotkanym MOR-ze, w miejscowości Tartaczysko, zrobiłem krótki postój. Zaatakował mnie tam osa. Najpierw latała w większej odległości ode mnie lub penetrowała sakwy. Później zainteresowała się moją osobą i tym co trzymam w ręku. Robiła się coraz bardziej natarczywa. Po chwili pojawiła się druga i rozpoczęły atakować mnie zespołowo. Pośpiesznie się spakowałem i uciekłem z nieprzyjaznego miejsca. 

Kolejnym godnym odnotowania obszarem był Wigierski Park Narodowy. Był to trzeci park narodowy przez który przejeżdżałem w ciągu ostatnich trzech dni!

Przejechałem przez Suwałki, z których zapamiętałem potężną kolejkę samochodów ciężarowych. Za miastem zatrzymałem się w MOR-ze. Gdy usiadłem na ławce użądliła mnie w tyłek osa, której nie zauważyłem. To było bardzo bolesne użądlenie.  Klnąc podskakiwałem z bólu. Dwójka rowerzystów (ale bez sakw), około pięćdziesięcioletnich, siedzących w tym czasie na ławce, musiała patrzeć na mnie jak na wariata. :-) Ból spowodowany użądleniem jakoś powoli ustępował. W tym czasie z przeciwnego kierunku nadjechała para sakwiarzy. Tradycyjnie wymienialiśmy się informacjami o trasie. Interesowało ich czy mają się liczyć z dużymi wzniesieniami. Rozwiałem ich obawy, mówiąc, że teren jest w miarę płaski, może jedno większe wzniesienie będzie po drodze. Oni przestrzegali, że niedługo rozpoczną się dla mnie duże wzniesienia, na co odpowiedziałem, że skoro przejechałem z sakwami całe Podkarpacie, to dam sobie radę z podlaskimi wzniesieniami. Ostrzegali również, że po wyjechaniu z Podlaskiego wjedzie się w turystyczną pustynię a po drodze nie będzie żadnych miejsc z noclegami. W województwie podlaskim problemów z noclegami nie było. W praktyce całe to województwo można bezproblemowo przejechać bez namiotu, znajdując w regularnych odstępach miejsca noclegowe.

Ruszyłem w drogę i rzeczywiście niedługo potem zaczęły się spore przewyższenia. Widok nie widziany już od kilkuset kilometrów.  I tu ciekawostka: cały czas miałem problemy z kolanem ale gdy wjeżdżałem pod górę, ból był wyraźnie mniejszy, niż gdy jechałem po płaskiej nawierzchni. Ogólnie dolegliwości nogi zmniejszały się z każdym kilometrem i wszystko wskazywało na to, że najgorsze chwile miałem już za sobą.

Minąłem kolejne z miejsc oferujących nocleg. Przez chwilę zastanawiałem się czy już nie zakończyć podróży w tym dniu ale ostatecznie postanowiłem dokręcić jeszcze trochę kilometrów, tym bardziej, ze pokonywanie kolejnych wzniesień szło całkiem sprawnie. Niedługo później pogoda załamała się. Znajdowałem się wtedy na odludziu mijając co jakiś czas pojedyncze domki. Zapamiętałem, że jeden z nich oferował noclegi. Ja jechałem dalej. Gdy wjechałem na szczyt kolejnego wzniesienia ujrzałem ścianę czarnych chmur, do tego wiał już solidny wiatr, a co jakiś czas grzmiało i błyskało. Niedługo później zaczęło kropić. Stwierdziłem, że to już najlepszy moment na zakończenie pedałowania. Obróciłem rower o 180 stopni i ruszyłem w stronę obiektu oferującego noclegi, a który kilka chwil wcześniej mijałem.

Właściciel początkowo był niechętny, bo z jedną nocą to więcej zamieszania niż to warte ale ostatecznie dobiliśmy targu. Miał wielkiego białego psa, który najchętniej leżał w przejściu i trzeba było przechodzić nad nim. Ale gdy zaczęły się grzmoty uciekał do środka budynku i nie było siły aby go z niego wygonić. :-) 

Porozmawiałem chwilę z panią, którą początkowo wziąłem za żonę właściciela, a była to mieszkanka Warszawy spędzająca w tym miejscu urlop. Była zdenerwowana na wszystkie rządy, które do tej pory zaniedbywały wschodnią Polskę i nie inwestowały w te tereny. Była zdziwiona, że jeżdżę sam, nie jestem ubezpieczony i nie należę do żadnej organizacji. Ona jeździła autostopem po całej Polsce od wieku 17 lat. Nosiła wtedy długie włosy zaplecione w warkocze i nie bała się takiej formy podróżowania, bowiem należała do PTTK-u. Już sama przynależność do tej organizacji dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Jedynie unikała samochodów ciężarowych wożących materiały na budowy, bowiem miała o kierowcach tych pojazdów nie najlepsze zdanie.

Niedługo potem dojechał młody chłopak, również szukający schronienia przed deszczem. On w swoją podróż wyruszył z Tarnobrzega. Następnego dnia postanowił zostać dzień dłużej, i obejrzeć pobliską kapliczkę lub świątynię. Ja tymczasem zjadłem całe swoje nikłe zapasy żywności. W pobliżu nie było żadnego sklepu, zresztą padał ciągle deszcz.


Rzeźba w puszczy
Rzeźba w lesie © jarbla

Rzeźba w puszczy
Rzeźba w puszczy © jarbla

Rzeźba w puszczy
Rzeźba w lesie © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

Jezioro Paniewo.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Jezioro Paniewo.
Green Velo, Paniewo
Green Velo, Paniewo © jarbla

Green Velo, Paniewo
Green Velo, Paniewo © jarbla


Śluza Paniewo
Śluza Paniewo © jarbla


Śluza Paniewo
Śluza Paniewo © jarbla


Kanał Augustowski
Kanał Augustowski © jarbla


Kolejna śluza.
Śluza Mikaszówka
Śluza Mikaszówka © jarbla

Śluza Mikaszówka
Śluza Mikaszówka © jarbla

Śluza Mikaszówka
Śluza Mikaszówka © jarbla


Green Velo, Tartaczysko
Green Velo, Tartaczysko © jarbla

Green Velo, Suwałki
Green Velo, Suwałki © jarbla



Green Velo, Suwałki
Green Velo, Suwałki © jarbla


Green Velo, Suwałki
Green Velo, Suwałki © jarbla


Północne Podlasie.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Idzie burza. Pb rozjaśnił barwę chmur, przez co obraz na zdjęciu nie oddaje rzeczywistej ówczesnej pogody.
Green Velo
Green Velo © jarbla







Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017


Kategoria Sakwy, Szlaki rowerowe

GreenVelo, etap II (6)

d a n e w y j a z d u 103.66 km 35.00 km teren 06:33 h Pr.śr.:15.83 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Unibike Zethos
Piątek, 18 sierpnia 2017 | dodano: 12.01.2018

Dla mnie ten dzień rozpoczął się fatalnie z powodu koszmarnego bólu kolana. Miałem problemy już nie tylko z jazdą ale z samym chodzeniem i lekko kuśtykałem. Wyruszyliśmy stosunkowo wcześnie. O ile do wcześniej jechałem wolno, to teraz moje tempo było bardzo wolne. Zaproponowałem Adamowi żebyśmy się rozdzielili i każdy jechał swoim rytmem ale on postanowił pozostać ze mną. 

Rozpoczęliśmy podróż z gospodarstwa rolnego, w którym nocowaliśmy. Jechaliśmy szosą, która przez wiele kilometrów ciągnęła się wśród drzew. Minęliśmy dwa MOR-y, które znajdowały się w odległości  mniejszej niż jeden kilometr od siebie. Zaliczyliśmy też wieżę widokową, z której (według Adama) nic ciekawego nie było widać. Ot zieleń, drzewa i krzewy. Przy drodze ustawionych było wiele znaków ostrzegających przed skutkami zderzenia z łosiami. Na tej leśnej alei napotkaliśmy wielu rowerzystów, również sakwiarzy w grupach. W dniu wczorajszym oceniając sytuację z map, zakładaliśmy, że nie znajdziemy na trasie noclegów, bowiem ten wielokilometrowy fragment był niezamieszkały. Okazało się, że, mimo to, po drodze były dwa miejsca, w których stały samotne budynki z możliwością noclegu. 

Opuściliśmy wielokilometrową leśną aleję i w najbliższym miasteczku zrobiliśmy zakupy. Później szlak był prowadzony w różny sposób ale bywały odcinki DDR z asfaltową nawierzchnią. Żartowaliśmy, że drogi rowerowe są w o wiele lepszym stanie niż te dla samochodów.

Dotarliśmy do Goniądza, gdzie pierwszy raz ujrzałem Biebrzę. Podbudowani sukcesem ze zdobytymi mapkami w Narwiańskim Parku Narodowym, udaliśmy się z takim samym zamiarem do punktu informacji turystycznej. Tym razem nam się nie udało, bowiem punkt był zamknięty. Zapewne z powodu urlopu pracownika.... W środku sezonu turystycznego... Podjechaliśmy na pobliski taras widokowy, na którym grupka osób, obserwowała ptaki, pod opieką chyba dwójki pracowników Biebrzańskiego Parku Narodowego. Prawie wszyscy z lornetkami. Chwilami był to komiczny widok, gdy pracownica rzucając jakby od niechcenia okiem w określonym kierunku, mówiła coś w następującym stylu: "na wprost i trochę na lewo widzą państwo..." (i tu padała nazwa ptaka),  "na lewo jest grupka osobników... "(i tu padała nazwa gatunku), "Tam dalej są...". Ludzie przeczesywali teren przez swoje lornetki ale bezskutecznie. Po kilku  "Nie ma", "Nie widzę", "Gdzie dokładnie" pracownica parku dokładnie tłumaczyła, kierując wzrok obserwatorów najpierw na mały samotny budyneczek, potem na sąsiednie drzewo, następnie na jakąś kępę krzaków i tak dalej. Przy takich wskazówkach to i ja widziałem ptaki, choć lornetki nie miałem. :-)

W okolicach Biebrzy naszą uwagę zwróciła tablica Green Velo z informacją, że mamy do czynienia z MPR-em. Zatrzymaliśmy się i zadzwoniliśmy dzwonkiem przy furtce. Do pani, która wyszła w naszą stronę, zwróciliśmy się z pytaniem, czy możemy otrzymać mapki najbliższej okolicy. Pani mapki miała ale w sąsiednim budynku, który wynajęła letnikom, a ci gdzieś wyjechali zabierając ze sobą jedyne klucze. Pani poszła jeszcze do swojego domku i udało się jej znaleźć jedną mapkę. Dobre i tyle.

Później dominowały szutry, Adamowi się nie podobały, wolałby skrócić drogę ale mimo to przejechaliśmy wszystko zgodnie z wytyczonym szlakiem. Raz się przybliżaliśmy, raz oddalaliśmy od Biebrzy, jadąc mało ciekawymi szutrówkami wśród pól.

Jadąc wzdłuż brzegu Biebrzy przecinaliśmy następnie park narodowy. Patrząc na rzekę ciężko mi było wyobrazić sobie, że kiedyś mógł ją przepłynąć jakikolwiek statek. Ponoć za komuny jakieś barki i pogłębiarki dla Żeglugi Augustowskiej przepłynęły tym szlakiem. Pewnie były to jednostkowe przykłady, a budowany Kanał Augustowski nigdy nie wszedł do użytku w pierwotnie przewidzianym charakterze. Za to wiem, że tą rzeką regularnie spławiano drewno. Ale to dawne dzieje. 

Patrząc na Biebrzę na terenie parku narodowego wydawało się, że nie ma ona skarp, a woda jest na poziomie gruntu. Zaskoczeniem były wielkie kałuże na drodze. Ponieważ na prawo od drogi znajdowała się rzeka, na lewo zieleń, na ogół podtopiona, pokonanie ich sprawiało czasem trochę problemów. Zdarzyło się, że Adam ze swoja przyczepką nie był w stanie przejechać po przesiąkniętym terenie i zmuszony był do prowadzenia roweru. Gdy robiłem mu zdjęcia, powiedział, że na pewno zamieszczę je w necie, z krytyką jaki to szlak jest ciężki. Odpowiedziałem, że nie wykluczone, że zdjęcia wylądują na Green Failo (co oczywiście było żartem). :-)

Jechaliśmy szutrówką wzdłuż Biebrzy, na drodze wymijaliśmy sporą liczbę turystów. Na samej rzece co jakiś czas mijaliśmy ludzi spływających na tratwach z małymi domkami. Wreszcie dotarliśmy do pierwszej śluzy Kanału Augustowskiego, którą była Śluza Dębowo. Objechaliśmy obiekt hydrotechniczny i ruszyliśmy dalej do miejsca w którym od Green Velo odbijają trzy szlaki  w stronę Wizny i Raczek.  W tym miejscu nasze drogi się rozeszły. Adam odbił w stronę wspomnianych miejscowości, bowiem chciał dotrzeć do konkretnego rezerwatu, ja zaś, trzymając się GV, pojechałem w stronę Augustowa. Mój dotychczasowy towarzysz krytycznie wypowiadał się o sposobie poprowadzenia trasy Green Velo, twierdząc, że jadąc nią dalej niewiele ciekawego się zobaczy. Nie mógł również zrozumieć, dlaczego został on poprowadzony północą przez pola, gdy tuż obok, jest pełno wspaniałych jezior i innych atrakcji. Z tych tez powodów nie miał najmniejszej ochoty dalej jechać Green Velo, a w jego ocenie za Augustowem będzie niewiele ciekawego do oglądania. Przed rozstaniem zapisał sobie, gdzie szukać  moich zapisów na bikestats oraz na endomondo. Mając na uwadze, że wpisy robię po wielu miesiącach, pewnie już tego nie przeczyta. :-)

Znowu jechałem sam, swoim wolnym rytmem. Noga dalej bolała ale miałem wrażenie, że jest trochę lepiej niż rano. Dotarłem do drogi krajowej numer 8, po przekroczeniu której wjeżdżało się na leśne szutry. Nie chciałem nocować w Augustowie. Wcześniej sprawdziłem, że niedaleko stąd położone jest pole kempingowe i to właśnie ten obiekt wybrałem sobie jako cel dzisiejszego etapu.

Odnalezienie pola namiotowego nie było takie łatwe jak zakładałem. W końcu dotarłem do leśnego pubu z ogródkiem piwnym i zapytałem panią za ladą o drogę. Kazała przejechać przez ogródek piwny i później leśną drogą w stronę jeziora. Droga wydała się podejrzana i budziła obawy czy w ogóle dam radę swoim rowerem ją przebrnąć ale jakoś dotarłem do celu. Samo pole namiotowe ciągnęło się na długości kilkuset metrów, wzdłuż brzegu Jeziora Studzienicznego. Przejechałem wzdłuż cały obiekt chcąc zapłacić ale nie natrafiłem na nikogo z obsługi. Jedynie na tablicę  z cennikiem. Wobec powyższego znalazłem sobie jakieś ustronne miejsce w którym rozbiłem namiot i rozpakowałem się. Następnie poszedłem kąpać się w jeziorze. Cały jeden pomost (fakt, że lekko zdezelowany) miałem tylko dla siebie. Gdy rozgrzany wchodziłem do wody, to na początku wydawała się zimna. Uczucie to szybko znikło i wkrótce byłem cały zanurzony w wodzie. Leżałem sobie tak w wodzie około godziny.

Schłodzony i orzeźwiony robiłem sobie posiłek, gdy podeszły dwie panie. Jedną z nich okazała się osoba zza lady, która wskazała mi drogę. Panie pobierały opłatę za korzystanie z pola namiotowego. Mnie za jednodobowy nocleg skasowały na 9zł.

Zaczynał się półmrok. Ja wyszedłem jeszcze na pomost zrobić jakieś zdjęcie, gdy samochodem wrócili mieszkańcy sąsiedniej przyczepy kempingowej. Do zdezelowanego pomostu podeszła dwudzuestokilkuletnia dziewczyna pytając czy nie będzie przeszkadzać, gdy zapali papierosa. Okazało się, że przyjeżdża w to miejsce od ZAWSZE, każde wakacje od urodzenia spędzając z rodzicami na tym polu namiotowym. Kiedyś nocowała u siebie jakąś dziewczynę, która też jechała Green Velo ale w przeciwnym kierunku.

Poszedłem spać do namiotu. dookoła leciała głośna muzyka z kilku źródeł, słychać było wrzaski dzieci i dorosłych. Ja zasypiałem.

Taras widokowy obok leśnej alei.
Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green velo
Green velo © jarbla


Green velo
Green velo © jarbla


Green velo
Green velo © jarbla


Wylądowała ważka i przejechała ze mną kilka kilometrów. 
Waszka
Ważka © jarbla


Goniądz
Goniądz © jarbla


Goniądz, Biebrza
Goniądz, Biebrza © jarbla

Goniądz
Goniądz © jarbla



Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla
Green Velo, Biebrza
Green Velo, Biebrza © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Biebrza
Biebrza © jarbla


Kanał Augustowski, śluza Dębowo.
Green Velo, Śluza, Kanał Augustowski
Green Velo, Śluza, Kanał Augustowski © jarbla


Green Velo, Śluza, Kanał Augustowski
Green Velo, Śluza, Kanał Augustowski © jarbla


Green Velo, Śluza, Kanał Augustowski
Green Velo, Śluza, Kanał Augustowski © jarbla


Na rozwidleniu szlaków rozdzieliłem się z Adamem.
Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

W tle jezioro Sajno.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Na zdjęciach poniżej Jezioro Studzieniczne.
Jezioro
Jezioro © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo, jezioro
Green Velo, jezioro © jarbla




Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017


Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe

GreenVelo, etap II (5)

d a n e w y j a z d u 90.76 km 35.00 km teren 06:36 h Pr.śr.:13.75 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Unibike Zethos
Czwartek, 17 sierpnia 2017 | dodano: 12.01.2018

Gdy rano ogarniałem się przy rowerze, podeszła właścicielka lokalu i wyraziła nadzieję, że odwiedzę ją przyszłości ale tym razem na dłużej. Powiedziała również, że nie dojadę do Białegostoku bowiem droga na tym kierunku jest rozkopana. Mimo wszystko stwierdziłem, że jednak będę się trzymał zaplanowanej trasy, licząc na to, że rower zawsze się prześlizgnie. Do dyskusji dołączył inny gość pensjonatu wypowiadając się z uznaniem o tak długiej jeździe. Rozmowę zakończyliśmy stwierdzeniem, że trzeba mieć silne mięśnie nóg, dobrą kondycję i dupę z żelaza by uprawiać taką turystykę. :-)

Z kolanem było źle, to był ciągły ból, który w miarę pedałowania nasilał się. Robiłem bardzo częste postoje, na każdym MORze siadałem, wyciągałem na ławce kontuzjowaną nogę i ją rozmasowywałem. Przynosiło to chwilową ulgę.

Tak jak przypuszczałem, remont drogi, z mojego punktu widzenia, nie okazał się aż tak kłopotliwy. Prace budowlane koncentrowały się praktycznie na jezdni dla samochodów, zaś DDR na ogół była nie ruszana. Tylko na jednym lub dwóch, stosunkowo krótkich, fragmentach, zerwana była warstwa asfaltu ale dało radę przejechać te miejsca.

Powolutku jechałem przed siebie. W miejscowości Ogrodniczki zgubiłem szlak. Mimo wszystko jechałem dalej trzymając się głównej drogi i po pewnym czasie oznaczenia powróciły. Postanowiłem wrócić do miejsca w którym zgubiłem właściwą drogę i znów skierowałem się w stronę Supraśla (w końcu miałem przejechać cały szlak, bez wyrw ;-) ). Gdy jechałem zawijasami przez Ogrodniczki, z jednej z bocznych dróg wyjechał sakwiarz z przyczepką. Krzyknął "Tu jest GreenVelo?" na co odpowiedziałem mu twierdząco. Jak widać nie tylko ja miałem problemy w tym miejscu. Rozjechaliśmy się w przeciwne (chwilowo) strony. Ja dotarłem do miejsca w którym zjechałem ze szlaku jadąc od strony Supraśla (brakowało w tym miejscu oznaczeń o konieczności skręcenia w bok). Co ciekawe gdybym jechał z drugiej strony to drogi prawdopodobnie bym nie zgubił, bowiem od tej strony oznaczenie było prawidłowe. Ustaliwszy feralne miejsce, ponownie zmieniłem kierunek jazdy i udałem się w stronę Białegostoku. Przy wyjeździe z Ogrodniczek ponownie ujrzałem sakwiarza, który wcześniej pytał mnie o to czy jest na trasie GreenVelo. Powoli oddalał się ode mnie, aż znikł za przeszkodami terenowymi, a ja dalej kręciłem powolutku korbami. Pamiętam, że pomyślałem wtedy, że gdybym był w pełni sprawny nie miałby szans na to by mnie wyprzedzić. :-)

Tymczasem przejeżdżałem przez Białystok swoim żółwim tempem. W pewnym momencie spostrzegłem ponownie cyklistę z przyczepką, który zatrzymał się i prowadził rozmowę przez telefon. Wyminąłem go i zmuszony stanem swojego kolana zatrzymałem się na najbliższym MORze, gdzie ponownie wyciągnąłem nogę i ją rozmasowywałem. Sam MOR umiejscowiony był niezbyt fortunnie: od szlaku oddzielała go dwujezdniowa droga. Znajdował się na skraju parku miejskiego, wszędzie było pełno potłuczonego szkła, butelek i innych śmieci.

Gdy tak siedziałem z wyciągniętą nogą, podjechał do mnie sakwiarz z przyczepką. O ile dobrze pamiętam, miał na imię Adam. Trochę porozmaiwaliśmy, gdy okazało się, że jedziemy w tym samym kierunku postanowił mi towarzyszyć. Uprzedziłem go, że mam kontuzję, jadę powoli i często muszę się zatrzymywać. Mimo to postanowił jechać razem ze mną.

W Białymstoku zrobił zakupy i z małymi przygodami (z powodu remontu drogi musieliśmy się wracać) opuściliśmy miasto. Towarzystwo innej osoby chyba miało pozytywny skutek. Rozmawiając, nie rozmyślałem tyle o bólu, i zachowując równomierne tempo kilometry szybko mijały. Tym niemniej, zatrzymywaliśmy się na wszystkich MORach.

Adam koniecznie chciał zobaczyć kładki na Narwi w Narwiańskim Parku Narodowym. Mi ten pomysł jakoś szczególnie się nie podobał, bowiem wymagał zjechania ze szlaku, jednakże ostatecznie przystałem na ten pomysł. Z małymi problemami, związanym z odnalezieniem właściwej drogi, dotarliśmy do celu. Przez najbliższe kilometry rozmyślałem, że przez to nie przejadę literalnie około 10 kilometrów GV...

Rzeka Narew w tym miejscy rozgałęzia się na kilka koryt, do tego jest sporo rozlewisk, co tworzy raj dla ptaków. Żeby pokonać rzekę w tym miejscu, trzeba skorzystać z systemu kładek, pomiędzy którymi można się przedostać za pomocą czterech małych promików przeciąganych siłą ludzkich mięśni. Co ciekawe nie zauważyłem na nich oznaczeń Polskiego Rejestru Statków, a chyba takie powinny mieć. Między korytami znajdował się taras widokowy.

Przed pierwszym promikiem była tablica informacyjna, że wejście na teren parku jest płatne ale nie widziałem nigdzie pracownika parku u którego można by uiścić opłatę. Przeprawiając się przez pierwszą odnogę Narwi, towarzyszył nam ornitolog z lornetkę. Opowiadał o orle bieliku (który przed chwilą polował) i o innych ptakach. Ludzi było sporo, ale nie były to tłumy. Zdarzali się też cykliści.

Ze względu na pieszych po kładkach nasze rowery prowadziliśmy. Ponieważ zrobiło się gorąco i parno, pot lał się po twarzy. Opuściliśmy kładki. Adam udał się jeszcze do informacji turystycznej, gdzie zdobył kilka mapek. Sobie zostawił dużą mi dał dwie mniejsze okolicy, które wsadziłem do swojego prowizorycznego mapnika.

Jechaliśmy dalej w upalny dzień. Pierwszy raz Adam zaproponował postój, twierdząc, że jestem kaktusem. A on musi dużo pić. :-) Później szlak prowadził głównie nieutwardzonymi drogami, czasami zdarzał się kopny piach. Ponownie dotarliśmy do Narwi, która w tym miejscu płynęła już jednym korytem. Znając tę rzekę z okolic Warszawy wydawała się bardzo mała.

W końcu dotarliśmy do jakiejś szosy. Patrząc na mapę czekał nas długi niezamieszkały fragment. Mając na uwadze stan mojej nogi stwierdziłem, że lepiej poszukać tutaj jakiegoś noclegu. Posiłkując się informacjami z netu, dotarliśmy do jakiegoś rolnika, który prowadził agroturystykę. Wprawdzie jedyny sklep we wsi o tej porze był już zamaknięty ale jeżeli ktoś chciał to u niego można było nabyć piwo. Mówił, że ma dużo klientów, właśnie spośród rowerzystów przemierzających Green Velo. Mając na uwadze, że wokół tego miejsca brak rozbudowanej infrastruktury turystycznej, ten fakt nie budzi zdziwienia. Można było się nawet poczęstować ogórkami, z własnej uprawy.



Supraśl, Green Velo
Supraśl, Green Velo © jarbla


Supraśl, Green Velo
Supraśl, Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo, Ogrodniczki
Green Velo, Ogrodniczki © jarbla

Ogrodniczki, Green Velo
Ogrodniczki, Green Velo © jarbla

Pierwszy z promików na jednej z odnóg Narwi.
Green Velo, Narwiański Park Narodowy
Green Velo, Narwiański Park Narodowy © jarbla

Narwiański Park Narodowy
Narwiański Park Narodowy © jarbla

Przepływamy używając siły mięśni. Z plecakiem pan ornitolog. 
Green Velo
Green Velo © jarbla



Park narodowy, Narew
Park narodowy, Narew © jarbla

Drugi z promików na kolejnej odnodze Narwi.
Narew, Green Velo
Narew, Green Velo © jarbla

Green Velo, Narwiański Park Narodowy
Green Velo, Narwiański Park Narodowy © jarbla


Narwiański Park Narodowy
Narwiański Park Narodowy © jarbla


Narwiański Park Narodowy
Narwiański Park Narodowy © jarbla

Pomiędzy korytami rzeki wybudowano taras widokowy.
Green Velo
Green Velo © jarbla


Narwiański Park Narodowy
Narwiański Park Narodowy © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla



Narwiański Park Narodowy
Narwiański Park Narodowy © jarbla

Trzeci prom. 
Narwiański Park Narodowy, prom
Narwiański Park Narodowy, prom © jarbla

Czwarty prom. Różnica poziomów między pokładem promu a kładką była dość znaczna. Trochę się namęczyliśmy zanim pierwszy z rowerów znalazł się na pomoście. Dopiero wtedy zauważyliśmy deskę leżącą na pokładzie... Drugi rower z przyczepką wjechał już sprawnie  na ląd. :-)
Narwiański Park Narodowy, prom
Narwiański Park Narodowy, prom © jarbla


Ponownie Narew, tym razem nie tworząca rozlewisk i płynąca w jednym korycie. Most na zdjęciu był w fatalnym stanie i postawiony był zakaz wstępu na niego. 
Green Velo
Green Velo © jarbla

Narew, tutaj taka mała...
Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla



Green Velo
Green Velo © jarbla



Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017


Kategoria Sakwy, Szlaki rowerowe

GreenVelo, etap II (4)

d a n e w y j a z d u 126.25 km 35.00 km teren 08:07 h Pr.śr.:15.55 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Unibike Zethos
Środa, 16 sierpnia 2017 | dodano: 12.01.2018

Wstał świt. Zdałem klucze do pokoju w domku, a potem się spakowałem. Jeszcze raz rzuciłem okiem na okolicę, las, zbiornik wodny i ruszyłem w dalszą drogę.

Szybko dojechałem do  większej drogi i na pierwszej stacji benzynowej zatrzymałem się na posiłek. Niestety jedzenia z tego miejsca nie wspominam dobrze: nigdy nie jadłem tak twardego mięsa. Nawet zastanawiałem się czy nie zostawić go niedojedzonego ale jakoś wymęczyłem całość do końca. Rozśmieszył mnie napis na wewnętrznej stronie kapsla powszechnie znanego napoju: "Coraz bliżej celu". O tak, wtedy wydawało mi się, że cel wyprawy jest już na wyciągnięcie ręki i nawet ból kolana nie powinien temu przeszkodzić.

Ruszyłem dalej drogą rowerową położoną wzdłuż szosy. Niedługo później natknąłem się na pielgrzymkę prawosławną idącą z przeciwnego kierunku, właśnie po drodze rowerowej.

Ból kolana nasilał się z każdym kilometrem. Jechałem wolniej. Częściej i dłuższe robiłem postoje.

Przejechałem przez Hajnówkę i po chwili znalazłem się na terenie Puszczy Białowieskiej, gdzie musiałem zrobić kolejny postój. Stojąc pod drzewem i dając odpocząć stawom kolanowym, zauważyłem biegnącego w moim kierunku człowieka. Gdy dotarł do mnie zatrzymał się rozpoczął pogawędkę. Był to bardzo sympatyczny człowiek, choć już niemłody wiekiem. Szybko dowiedziałem się o jego sporych wyczynach sportowych, udziale w wielu maratonach na całym świecie i - o ile pamięć mnie nie zawodzi - wygranych w swojej kategorii wiekowej. Teraz, lekarz ze względu na wiek zabronił mu udziału w zawodach, więc "tylko" biega po puszczy. Słuchałem tego wszystkiego z przysłowiową otwartą buzią, zwłaszcza o udziale (w tym wieku!) w zawodach w różnych miejscach na całej kuli ziemskiej. Opowiadał też o niedawnych potężnych nawałnicach, w tym o  jednej, która zaskoczyła go w środku Puszczy Białowieskiej. Ponieważ okoliczny teren znał bardzo dobrze, pobiegł najszybciej do najbliższego schronienia (teraz nie pamiętam co to dokładnie było, chyba jakaś wiata dla turystów albo większy paśnik dla zwierząt). Gdy przebywał pod jako takim schronieniem przed deszczem, potężny wiatr łamał drzewa. Na koniec radził się ubrać na długo (mimo wysokiej temperatury), bowiem komary nie dadzą mi chwili wytchnienia. 

Temat Puszczy Białowieskiej był wtedy bardzo gorący. Los sprawił, że i ja znalazłem się centrum tych wydarzeń. Dojechałem do skrzyżowania dróg do którego docierał główny szlak z dwóch kierunków oraz odchodziły dwa szlaki łącznikowe, w tym jeden do ośrodka hodowli żubrów. Docierając do tego miejsca, już z daleka widziałem sygnały błyskowe radiowozu ale myślałem, że to jest kwestia wypadku drogowego. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie odwiedzić żubrów ale niestety nigdzie nie znalazłem informacji o odległości do tego miejsca. Mając na uwadze stan nogi zrezygnowałem z tego pomysłu i wróciłem na główny szlak zbliżając się do miejsca rozbłysku świateł radiowozu. W miejscu protestu nie zauważyłem... protestujących. Albo nie potrafiłem ich rozpoznać.  Za to było sporo turystów, robiących masę zdjęć. Byli też dziennikarze, policja i straż leśna. Ja też wyciągnąłem aparat i uwieczniłem to zdarzenie (choć warunki do robienia zdjęć w tamtym momencie były bardzo niesprzyjające ze względu na ostre słońce). 

Ruszyłem w dalszą drogę i dotarłem do miejsca w którym było na prawdę sporo martwych świerków (widać to na jednym ze zdjęć poniżej). Sam nie wiedziałem co myśleć o tym proteście, jakoś nie miałem wyrobionego zdania na pełne popracie żadnej ze stron konfliktu. Równeż śącięte drzewa nie sprawiały wrażenia wiekowych, co najwyżej kilkudziesięcioletnich. To był mój pierwszy pobyt w Puszczy Białowieskiej i widziane drzewa na ogół sprawiały wrażenia młodych. Mając wyłącznie wyobrażenie z przekazów medialnych, spodziewałem się bardziej spektakularnych widoków, i co kilkadziesiąt metrów drzewa rozmiaru Dębu Bartek. :-) Rzeczywistość jednak nie okazała się aż tak spektakularna jak moja wyobraźnia :-)

Z uwagi na stan kolana, często robiłem postoje co od razu wykorzystywały chmary małych latających krwiopijców.

Przejechałem puszczę i kontynuowałem podróż. Rozmyślałem wtedy o szlaku i stwierdziłem, że w tym województwie jest on bardzo dobrze oznaczony. Praktycznie do tej pory nie było fragmentu, który by sprawił duże problemy. I właśnie wtedy (a było to w okolicach Zalewu Siemianówka) szlak się urwał... Kręciłem się po okolicy próbując znaleźć właściwą drogę - bez sukcesu. Dodając do tego coraz silniejszy ból kolana sytuacja stała się irytująca. Usiadłem na przydrożnym słupku i tkwiłem tak około piętnastu minut. Gdy dolegliwości trochę zelżały znowu wsiadłem na siodło jeszcze raz sprawdzając drogę. Wtedy zauważyłem rowerzystę zjeżdżającego z bocznej drogi. Od razu udałem się w tamto miejsce i mimo braku znaków również wjechałem na tą drogę. Po jakimś czasie powróciły tabliczki GreenVelo. Jechałem we właściwym kierunku. Swoją drogą, gdybym na pierwszym skrzyżowaniu mocniej oddalił się w lewą stronę, to też bym wjechał na szlak ale przez to nie przejechał fragmentu GV wytyczonego przy Zalewie Siemianówka.

Przed Supraślem ból kolana... ustąpił. Przez następne dwadzieścia kilometrów pędziłem jak ptak. Jechało się rewelacyjnie z prędkością prawie 30km/h. Miałem nadzieję, że to już ostateczny koniec tych dolegliwości. Wtedy też, w jednej z mijanych wsi, grupka dzieci biła brawo i coś skandowała do rowerzystów z sakwami , co już z dużej odległości widziałem na przykładzie dwóch innych cyklistów. Gdy i ja dotarłem do dzieci sytuacja się powtórzyła, któreś z nich krzyknęło "niech pan się zatrzyma" ale ja korzystając z pełnej sprawności nóg pędziłem dalej.

Po 20km ból powrócił i z nowu ze zredukowaną prędkością toczyłem się przed siebie. Warunki terenowe w tych okolicach były chwilami wymagające.

W Królowym Moście zjechałem do wiaty rowerowej. Mimo, że zjazd z tablicy oznaczony był logiem GreenVelo to wiata była infrastrukturą innego lokalnego szlaku. Uznałem więc, że ta wiata to "podróbka" oryginalnego CV. :-) Stałem i czytałem o historii miejsca.  Według legendy, podczas podróży do Wołkowyska, w okolicach dzisiejszego Królowego Mostu zatrzymał się Zygmunt August. Wówczas to, ponoć w ciągu jednej nocy, zbudowano most na rzece Płosce. Gdy odpoczywałem w tym miejscy, zjechał z pobliskiego wzniesienia rowerzysta na góralu. Porozmawialiśmy krótko, pamiętam, że zachwalał piękno okolic.

Dotarłem do Supraśla. Z pewnymi przygodami udało mi się znaleźć nocleg. Z właścicielką załatwiałem wszystko przez telefon, sam zająłem pokój i się rozgościłem. Było już późno wieczorem, zanim właścicielka wróciła do domu, a ja jej zapłaciłem.



Green Velo
Green Velo © jarbla

Cerkiew w Hajnówce.
Green
Green © jarbla

Rondo w Hajnówce im. Strażników Puszczy Białowieskiej.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Kilka zdjęć Puszczy Białowieskiej. Jeżeli dobrze przypatrzyć się poniższemu zdjęciu, to w oddali widać nadbiegającego dziarskiego dziadka.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla



Green Velo
Green Velo © jarbla

Martwe świerki w Puszczy Białowieskiej.
Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla



Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla




Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017


Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe

GreenVelo, etap II (3)

d a n e w y j a z d u 125.99 km 35.00 km teren 08:02 h Pr.śr.:15.68 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Unibike Zethos
Wtorek, 15 sierpnia 2017 | dodano: 12.01.2018

Rano pobudka, śniadanie, a następnie szybkie pakowanie się. Moich wczorajszych rozmówców już niespotkałem: albo wyjechali wcześniej, albo jeszcze spali. Udałem się do garażu, przed którym stało kilku innych głośno rozmawiających rowerzystów, zamontowałem sakwy i ruszyłem w drogę.

Po drodze natrafiłem na MOR w miejscowości Werchliś zlokalizowany chyba na prywatnym terenie, na którym prowadzono kiedyś działalność hotelarsko-gastronomiczną. Problem polegał na tym, że właściciel zawiesił działalność gospodarczą a cały ogrodzony teren zamknął na przysłowiowe cztery spusty. Jednakże tuż obok bramy ktoś... zniszczył mały fragment ogrodzenia, tak, że każdy mógł się dostać do środka. Może był to zmęczony rowerzysta, który np. chciał się schronić przed deszczem pod greenvelową wiatą? :-)

Przemierzając pustkowia w pewnym momencie natknąłem się na kilkanaście prac miejscowego artysty. Można było zobaczyć m. in. wiklinowy powalony balon z napisem "Waiting for heaven", budkę z kilkudziesięcioma starymi butami pomalowanymi na biało, około dwudziestu tabliczek w jednym miejscu, przy drodze, na których nic nie było napisane, a także kilka kobiecych postaci. O poziomie artystycznym tych dzieł nie będę się wypowiadał, kilka zdjęć jest zamieszczonych poniżej tego tekstu

Trzymając się szlaku dotarłem do Niemirowa nad Bugiem. Nad brzegiem mojej ulubionej rzeki była stosunkowo spora infrastruktura składająca się kilku wiat, stojaków na rowery, koszy oraz betonowej ławeczki z ilością kilometrów do Końskich i Elbląga, a więc miejscowości granicznych GreenVelo. Z opisu wynikało, że przejechałem 987km szlaku Green Velo, a do celu, czyli Elbląga, pozostało jeszcze 902km. Większość trasy już za mną... Samo miejsce było całkiem miłe: rozłożysta, koszona łąka, z niezarośniętymi brzegami. Można by się położyć i leżeć na trawie.

Jednak los spłatał figla, bowiem na miejscu nie było żadnego promu. Przez chwilę zastanawiałem się, czy łódź po drugiej stronie rzeki nie jest owym promem. :-) Z tablicy można było wyczytać, że prom kursuje tylko w dni nieparzyste (co samo w sobie jest już dość osobliwe) ale wtedy był właśnie nieparzysty, więc przeprawa powinna działać. Na tablicy przy przeprawie był podany numer telefonu do przewoźnika, więc zadzwoniłem. Odezwała się tylko automatyczna skrzynka, z nagraną informacją, że z powodu niskiego stanu wody w rzece, przeprawa promowa została zawieszona.

Gdy zbierałem się do odjazdu, nadjechały na rowerach trzy osoby, prawdopodobnie pięćdziesięciokilkuletnie małżeństwo z dorosłym synem. Też byli zawiedzeni brakiem przeprawy ale za to uzyskałem od nich informację, że w niedalekim Zaburzu powinienem bez problemu przeprawić się na drugi brzeg. Porozmawialiśmy kilka minut. Sami mieli odwiedzić - o ile dobrze pamiętam - pobliski kamieniołom wapnia, a później ruszyłem w drogę. Napotkanych cyklistów informowałem, o tym, że przeprawa jest nieczynna.

Szlakiem łącznikowym GV ruszyłem do Zaburza. Już w sporej odległości od przeprawy ciągnęła się kolejka samochodów oczekujących na transport na drugi brzeg. Ja, jadąc rowerem, wyprzedziłem ich wszystkich i razem z czołem kolejki wjechałem na stateczek. Co warte odnotowania, nie byłem jedynym cyklistą na pokładzie. 

Korzystając z wyżej opisanej drogi przejechałem jednego dnia przez trzy województwa. Opuściłem województwo lubelskie, na chwile wjechałem na teren województwa mazowieckiego, by po chwili znaleźć się w województwie podlaskim. Od teraz zdecydowana większość mijanych świątyń to były cerkwie. Ktoś przy drodze - chyba prywatnym sumptem - ustawił zestaw narzędzi i pompkę dla cyklistów. 

Dotarłem do Moszczony Królewskiej, gdzie trochę odsapnąłem i coś podjadłem w MOR-ze. Po pewnym czasie, z drugiego kierunku, nadjechały trzy osoby. Posiedzieliśmy chwilę razem i dyskutowaliśmy na różne tematy. Ja ze swojej strony ostrzegłem ich o tym, że przeprawa w Niemirowie jest nieczynna. Dla mnie ten fakt nie był tak uciążliwy, bowiem jadąc do następnego promu, jechałem niejako przed siebie. Z ich punktu widzenia sytuacja byłaby gorsza, bowiem musieliby się wracać, żeby przedostać się na drugą stronę rzeki. Tradycyjnie w takich sytuacjach, poinformowaliśmy się czego należy spodziewać i na co uważać na najbliższych kilometrach.

Ruszyłem w dalszą drogę. Pamiętam, że zaraz potem wspinałem się na piaskowej drodze pod sporawe wzniesienie. Później jechałem przez lasy, w których leżało dużo powalonych przez niedawne wichury drzew. Było ich na prawdę sporo. Teren był słabo zaludniony, długo przemieszczałem się nie widząc żadnych zabudowań. Jadąc swoim rytmem dotarłem do cerkwi, a za chwilę następnej. Byłem na świętej górze prawosławnych - Grabarce. U stóp świątyni było kilka straganów, w tym jeden sióstr zakonnych, przy których ludzie nabywali różne produkty. Oprócz "normalnych" pielgrzymów i turystów, co kilka lub kilkanaście minut, pojawiał się nowy cyklista.

Od razu dało się zauważyć zupełnie inną filozofię wytyczenia szlaku w województwie podlaskim, w porównaniu do Lubelszczyzny. W województwie lubelskim rowerzyści przemieszczali się po bezdrożach, bądź utwardzonych drogach, ale głównie na odludziu "podziwiając" piękno przyrody. Na Podlasiu szlak został wytyczony w ten sposób, aby zaliczyć jak najwięcej atrakcyjnych miejsc. Stąd jego trasa nie wiodła prosto, tylko wiła się zygzakiem na sporym obszarze. Województwo to biorąc rowerzystę w swoje objęcia nie chciało szybko wypuścić. ;-)

Opuściłem Grabarkę i... sporo się nakręciłem zanim odnalazłem właściwą drogę. Wydało mi się mało prawdopodobne aby dalsza trasa wiodła najgorszym możliwym rozwiązaniem - a jednak tak było. Trzeba było wjechać na wzniesienie po wielkim kopnym piachu, i dopiero po pewnym czasie wjeżdżało na żwirową drogę, która nie była solidnie ubita, wobec czego przemieszczanie się po niej wymagało sporego wysiłku. Przez najbliższe kilometry mijałem się z parą innych cyklistów. Raz ja ich wyprzedzałem gdy oni odpoczywali, a później oni mnie. Tym niemniej jechałem coraz wolniej, bowiem zaczynało mi doskwierać kolano. Ból z upływem kilometrów narastał, przez co jechałem wolniej i częściej robiłem postoje. Wymagająca nawierzchnie również nie ułatwiała sprawy. Para, z którą się wymijałem, jechała na góralach, ja na rowerze ze stosunkowo cienkimi oponami. Mając to wszystko na uwadze nie dziwi fakt, że po kilkunastu kilometrach ostatecznie mnie wyprzedzili.

Stosunkowo długo jechałem kiepskimi żwirówkami, zanim zjechałem na asfaltową szosę. Jechałem powoli, oszczędzając kolano. Wtedy dogonił mnie mężczyzna z małym dzieckiem, które spało na tylnym foteliku. Zrównał się ze mną i rozpoczął rozmowę. Mi w takiej sutyacji nie wypadała za wolno jechać, więc mimo bólu kolana przyspieszyłem. Na początku chciał mi towarzyszyć do najbliższego sklepu (wbrew pozorom w tamtych realiach to kilka kilometrów), później stwierdził, że potowarzyszy mi do następnego sklepu spożywczego w kolejnej wsi, a później - upewniwszy się, że dziecko śpi - przejechał ze mną następne kilometry. :-) Pochodził z Gdańska i spędzał urlop okolicach, bowiem miał już dość zimnego Bałtyku i stwierdził, że musi się wygrzać w cieplejszym miejscu. Długo rozmawialiśmy na różne tematy, w tym o... kolejkach wąskotorowych, aż w końcu się rozstaliśmy. 

Był już wieczór. Szlak był tak wytyczony, że przez wiele kilometrów jechałem tylko lasami. Zacząłem się zastanawiać, czy nie rozbijać namiotu w lesie. Wreszcie wyjechałem w bardzo małej wsi Czechy Orleańskie i - o dziwo - jeden dom oferował pokoje na wynajem. Nie wiele zastanawiając się zadzwoniłem na numer wskazany na szyldzie. Odebrała pewna pani ale okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, bo teraz jest w pracy i nikogo nie ma w domu. Jechałem dalej. Po opuszczeniu wsi sprawdziłem na telefonie czy nie ma w okolicy noclegów. Okazało się, że za kilka kilometrów powinienem dotrzeć do miejsca gdzie będę mógł przenocować. Po niedługiej chwili dotarłem do ośrodka wypoczynkowego Bachmaty, położonego nad małym zbiornikiem wodnym, który na mapach nawet nie ma swojej nazwy. Tam wynająłem pokój na noc.
 
Green Velo
Green Velo © jarbla

MOR Werchliś
Morchliś
Werchliś © jarbla

Green Velo, Morchliś
Green Velo, Werchliś © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Poniżej kilka prac miejscowego artysty.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Poniżej kilka zdjęć przeprawy promowej w Niemirowie.
Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

Gdyby ktoś miał problemy techniczne to mógł w tym miejscu dokonać drobnych napraw.
Green Velo
Green Velo © jarbla

W Zabużu na szczęście przeprawa promowa działała.
Prom na Bugu
Prom na Bugu © jarbla

Na rzece Bug
Na rzece Bug © jarbla

Na rzece Bug
Na rzece Bug © jarbla

Prom na Bugu
Prom na Bugu © jarbla

Prom na Bugu
Prom na Bugu © jarbla

Cerkiew.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Grabarka
Grabarka © jarbla


Grabarka
Grabarka © jarbla

Grabarka
Grabarka © jarbla

Grabarka
Grabarka © jarbla


Grabarka
Grabarka © jarbla

Grabarka
Grabarka © jarbla

Grabarka
Grabarka © jarbla

Grabarka
Grabarka © jarbla

Grabarka
Grabarka © jarbla

Grenn Velo
Grenn Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green
Green © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo, Nurzec-Stacja
Green Velo, Nurzec-Stacja © jarbla

Green Velo, Nurzec-Stacja
Green Velo, Nurzec-Stacja © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla

Kolejna cerkiew.
Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla

Green Velo
Green Velo © jarbla


Green Velo
Green Velo © jarbla



Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017


Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe

GreenVelo, etap II (2)

d a n e w y j a z d u 129.33 km 0.00 km teren 08:05 h Pr.śr.:16.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Unibike Zethos
Poniedziałek, 14 sierpnia 2017 | dodano: 11.01.2018

Po spożytym śniadaniu wyruszyłem w dalszą drogę. Na samym początku musiałem przejechać przez całe Siedlce, głównie po drogach rowerowych. Jak to często bywa, są one w pewnych miejscach obficie pokryte potłuczonym szkłem. Starałem się omijać takie miejsca ale niestety kilka razy zdarzyło mi się  przejechać po nim. Po  każdym takim zdarzeniu nasłuchiwałem, z duszą na ramieniu,  czy powietrze nie zaczyna się ulatniać z dętki ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Później jechałem głównie przez tereny wiejskie, od czasu do czasu, przejeżdżając przez jakieś miasteczko lub wieś. 

Po drodze minąłem pomnik-działo 76mm w miejscowości Mordy, kopiec usypany ku czci Piłsudskiego w Majówce-Zawadach oraz... łódź sondażową "Ł-3" w Łosicach. Widok tej ostatniej zdumiał mnie, bowiem nie kojarzyłem żadnych tradycji żeglugowych z tym regionem. Statki żeglugi śródlądowej pływały kiedyś na Bugu, Narwi, Biebrzy, Pisie czy Sanie.... ale tutaj?! (Inna sprawa, że wymienione rzeki, wobec wielu lat zaniedbań, obecnie praktycznie nie nadają się w ogóle do takiego użytkowania). Dopiero lektura tablicy informacyjnej, pozwoliła stwierdził, że "Ł-3" to w zasadzie dawny okręt marynarki wojennej, którego wrak został wydobyty, odrestaurowany i w ramach projektu Lechistarter ustawiony w Łosicach jako atrakcja.

Opuściłem Siedlce i jechałem dalej na wschód. Przeloty po terenach z niezabudowanym krajobrazem stawały się coraz dłuższe. Minąłem granicę między Mazowszem i Lubelszczyzną, a następnie dojechałem do Konstantynowa, którego najbardziej charakterystycznym obiektem bez wątpienia był pałac Siedlnickich z 1744 roku.  

Szybko zbliżałem się do szlaku GreenVelo i rozmyślałem nad jednym faktem, który większości może się wydać śmieszny. :) Wszystko wskazywało bowiem, że na szlak wjadę około 20km od miejsca, w którym zakończyłem swoją eskapadę w zeszłym roku. Wobec tego rozmyślałem, czy wracać się do Terespola, tak aby zachować ciągłość przebytej drogi, czy olać ten mały fragment, który wobec całości drogi rowerowej liczącej prawie 2000km niewiele znaczy. Ostatecznie uznałem, że dojadę dokładnie do punktu do którego dotarłem w zeszłym roku. Głupio by było później słuchać przytyków, że jednak nie przejechałem całego GreenVelo, bowiem zabrakło do całości ~20km. ;-)

Odkąd wyruszyłem, nie napotkałem na swojej drodze ani jednego sakwiarza. Ba, nawet rowerzystów (poza Sielcami) nie było za wielu. Za Konstantynowem zacząłem napotykać ludzi na rowerach w coraz większej ilości, spośród których od razu można było wyróżnić urlopowiczów. Natomiast gdy wjechałem na szlak nastąpiła istna eksplozja napotykanych rowerzystów i to głównie sakwiarzy. W zeszłym roku, chyba przez całą wyprawę, nie napotkałem tylu cyklistów ze sakwami, ile tego jednego dnia. Ludzie jeździli w różnych konfiguracjach: samotnie, w damsko-męskich parach, albo dwie pary, grupami po kilku bądź kilkunastu rowerzystów, rodzice z małymi dziećmi, których rowery również były obciążone sakwami. W jednym wypadku widziałem dziecko, towarzyszące swoim rodzicom, również z sakwami, które na oko wyglądało na młodsze niż dziesięć lat! Mimo to dziarsko pedałowało i dotrzymywało tempa rodzicom i starszemu rodzeństwu. Również wiek cyklistów był bardzo zróżnicowany: od dzieci po dziarskich emerytów, również tych z wydatnymi brzuszkami. Ewidentnie popularność Green Velo znacząco wzrosła!

Minąłem Janów Podlaski, w którym początkowo chciałem zrobić kilka zdjęć. Jednakże nie zrobiłem tego, odkładając ten moment na jutrzejszy dzień (w końcu i tak będę przejeżdżał tą samą drogą). Uprzedzając bieg wypadków, napiszę, że jednak nic nie pstryknąłem. Następnego dnia przejeżdżając obok interesujących mnie pomników, akurat w tym momencie, skończyła się msza święta w pobliskim kościele. Ponieważ wychodziło dużo osób, stwierdziłem, że nie będę czekał na odpowiedni moment i odpuściłem temat. Jest to kolejne potwierdzenie na prawdziwość przysłowia: zrób dziś, co masz zrobić jutro. ;) 

Pędząc do niedalekiego Terespola minąłem wieś Bohukały, w którym zauważyłem sklep spożywczy, a na nim szyld z informacją o noclegach. Zawróciłem. W sklepie i obok niego było kilku rowerzystów, raczej starszych wiekiem, choć bez sakw, to ubrani w obcisłe dzianka. Ci chyba tylko robili zakupy. Zapytałem właściciela, czy ma wolne miejsca, na co odpowiedział, że już nie ma, ale jeżeli jestem sam to postara się coś wykombinować. Ponieważ pozostało jeszcze trochę czasu do wieczoru, wziąłem od niego wizytówkę z telefonem i umówiłem się, że gdy dojadę do Terespola to zadzwonię. Jeżeli miejsce będzie jeszcze wolne, to je zarezerwuję, jeżeli nie to poszukam noclegu w Terespolu.

Ruszyłem w dalszą drogę w kierunku Terespola, najkrótszą trasą, szybko pedałując. Po drodze natknąłem się na czołg na cokole, który nie omieszkałem obfotografować. Zjeżdżając z wzniesienia, napotkałem grupę około dwudziestu chłopaków (na oko w wieku około dwudziestu kilku lat). Część z nich sprawiała wrażenie jakby przeceniła swoje możliwości i miała już dość jazdy. Jeden z nich krzyknął do mnie o odległość do jakiegoś miejsca ale za nim zorientowałem się o co mu dokładnie chodzi, przemknąłem obok nich z dużą prędkością. Pisząc te słowa, nawet nie pamiętam, czy zdążyłem im coś odpowiedzieć

Gdy zbliżałem się do miasta, popadłem w lekki nastrój melancholii i zadumy. Dokładnie rok temu byłem w tym miejscu. Teraz jestem tu ponownie. Czas szybko leci... Dotarłem w okolice dworca i jechałem dokładnie tą samą drogą, po której kręciłem się w zeszłym roku. Przy szlabanach wjechałem ponownie na szlak, tym samym zachowam ciągłość przejazdu po GV. :-).

Odjechałem kawałek i próbowałem zadzwonić do właściciela sklepiku z noclegiem. Niestety telefon łapał tylko białoruskie sieci. Wyłączyłem roaming i ręcznie ustawiłem polską sieć. O ile w przypadku sieci białoruskich miałem sygnał pełnej mocy, o tyle w przypadku polskiej tylko jedną kreskę. Próbowałem zadzwonić ale nie udawało się. Po wybraniu numeru... zasięg polskiej sieci znikał. Męczyłem się kilka minut, klnąc w duchu na telefon i jego system operacyjny, w końcu zadecydowałem, że jadę do Bohukał, mając nadzieję, że miejsce nadal będzie dla mnie wolne.

Dojechałem z powrotem do sklepiku. Właściciel zdziwił się, że tak szybko obróciłem do Terespola i z powrotem. :-) Nocowałem w pokoju syna, trochę zagraconym różnymi przedmiotami, ale nie przeszkadzało mi to. Rowery zaś trzymaliśmy w garażu po drugiej stronie ulicy. Piszę w liczbie mnogiej, bowiem wśród klientów było sporo rowerzystów (aczkolwiek nie tylko).  Przed sklepem podszedł do mnie jeden mężczyzna i rozpoczął rozmowę na tematy rowerowe. Był bardzo rozmowny i z jednej strony zasypywał mnie pytaniami, z drugiej sam dużo opowiadał. Umówiliśmy się, że do rozmowy wrócimy później, ja zaś zająłem się rozpakowaniem, rowerem, a później sam doprowadziłem się do porządku (tzn. umyłem i przebrałem). Wieczorem ponownie spotkaliśmy się przy stole (tym razem był z żoną) i porozmawialiśmy trochę przy piwie. Każdy opowiedział swoje przygody. Oni swoje rowery pakowali na samochód i przemieszczali się między określonymi punktami, w których robili kilkudniowe postoje. W każdym takim miejscu zwiedzali rowerami  okoliczne tereny, na noc wracając do lokum. Po kilku dniach przemieszczali się samochodem kilkadziesiąt kilometrów dalej, by w nowym miejscu eksplorować kolejne tereny. Wcześniej, z większą grupą znajomych, byli na Ukrainie, gdzie jednemu z członków wyprawy pękła rama, dodatkowo ktoś miał problemy z kondycją. Po polskiej stronie się rozdzielili i już samotnie kontynuowali swoją przygodę. Dziwili się, że mi chce się samemu jeździć. Pijąc piwo i słuchając Dżemu z telefonu czas szybko mijał i trzeba było się w końcu udać spać.



Działo 76mm, Mordy
Działo 76mm, Mordy © jarbla

Działo ZIS 3, Mordy
Działo ZIS 3, Mordy © jarbla


Tablica w Mordach
Tablica w Mordach © jarbla


Kopiec
Kopiec © jarbla


Łódź sondażowa Ł-3 w Łosicach
Łódź sondażowa "Ł-3" w Łosicach © jarbla

Łódź sondażowa Ł-3
Łódź sondażowa "Ł-3" © jarbla


Łódź Ł-3
Łódź "Ł-3" © jarbla

Łosice
Łosice © jarbla

Łosice, pomnik
Łosice, pomnik © jarbla

Łosice
Łosice © jarbla


Województwo lubelskie
Województwo lubelskie © jarbla


Konstantynów
Konstantynów © jarbla


Konstantynów
Konstantynów © jarbla

Konstantynów
Konstantynów © jarbla

Pałac Siedlnickich w Konstantynowie z 1744 roku.
Pałac w Konstantynowie
Pałac w Konstantynowie © jarbla

Pałac w Konstantynowie
Pałac w Konstantynowie © jarbla

Pałac w Konstantynowie
Pałac w Konstantynowie © jarbla

Pałac w Konstantynowie
Pałac w Konstantynowie © jarbla


Jadów Podlaski
Jadów Podlaski © jarbla


Przystanek
Przystanek © jarbla

Afrykański pomór świń
Afrykański pomór świń © jarbla

Czołg na cokole w okolicach Terspola.
Pomnik T-34
Pomnik T-34 © jarbla


Pomnik T-34
Pomnik T-34 © jarbla


Pomnik T-34
Pomnik T-34 © jarbla



Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017


Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe

GreenVelo, etap II (1)

d a n e w y j a z d u 133.88 km 0.00 km teren 10:20 h Pr.śr.:12.96 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Unibike Zethos
Niedziela, 13 sierpnia 2017 | dodano: 11.01.2018

Nastał czas aby dokończyć temat rozpoczęty przed rokiem, czyli przejechać drugą część GreenVelo i tym sposobem zaliczyć CAŁY szlak. :) Odsyłacze do wpisów z ubiegłorocznej wyprawy znajdują się na dole każdego nowego wpisu. W zeszłym roku wyruszyłem z okolic Warszawy w kierunku południowym do Końskich, gdzie zaczyna się omawiany szlak, a następnie wzdłuż wyznaczonej drogi, poprzez województwa Świętokrzyskie, Podkarpackie, Lubelskie, dotarłem do Terespola, w okolicach którego wypada środek GreenVelo. Podobnie jak w roku 2016, postanowiłem, że na start obecnego etapu dotrę rowerem.

Przed wyprawą nabawiłem się kontuzji lewego kolana, które doskwierało mi przez kilka miesięcy. Nie ukrywam, że był to mój główny obiekt trosk. Jednakże późniejszy rozwój wypadków okazał się zaskakujący, bowiem ze strony lewego kolana tylko na początku miałem lekki dyskomfort (który bardzo szybko zniknął), za to bardzo dużo bólu i cierpienia sprawiło mi prawe kolano, które wcześniej nie wykazywało żadnych oznak do niepokoju. Później spotkałem się  opinią, że to wszytko przez kilkomiesięczną pauzę od jazdy na rowerze i wyruszenie bez przygotowania. Może i taki był powód ...

A więc start!

W przypadku większych wypraw, pierwszego dnia przejazd wiedzie (na ogół) przez dobrze znane rejony. Przejeżdżając przez Radzymin zaskoczył mnie widok murala na ścianie mijanego budynku. Podczas mojej poprzedniej bytności w tym mieście nie było go. Trzeba przyznać, że prezentuje się okazale. Po minięciu Radzymina, przejechałem odcinek lokalnych dróg, przy których zlokalizowana jest duża baza paliw w Emilianowie (między Starym Kraszewem a Wolą Rasztowską). 

Następnie skierowałem się na drogą wojewódzką 636, na której zostałem wyprzedzony przez ponad setkę motocykli. Większość z nich miała polskie flagi i chorągiewki, ale było też kilka z rosyjskimi.  Przed Jadowem stał znak drogowy informujący o pracach budowlanych na moście oraz o objeździe tego miejsca. Wahałem się przez moment jak postąpić ale ostatecznie zignorowałem tę informację. Z jednej strony nie chciało mi się nadkładać drogi, z drugiej moje dotychczasowe doświadczenie podpowiadało, że przez takie miejsca zawsze uda się przecisnąć rowerem. No i najważniejsze: nie byłem w stanie umiejscowić w tym rejonie ani jednej większej rzeki. Prawdę powiedziawszy, z tą lokalizacją nie kojarzyła mi się żadna rzeka. Założyłem więc, że w najgorszym przypadku będę miał do czynienia z rowem, w którym płynie mały strumyk, a ja bez problemu go przeskoczę, natomiast rower przepchnę. Było dokładnie jak założyłem. Cały most nie miał dziesięciu metrów długości i bez problemu przejechałem po nim rowerem. Więcej. Mimo zakazów oraz usypania przez drogowców barykad z piachu, na początku i na końcu przeprawy, przejeżdżali przez ten obiekt kierowcy swoimi samochodami!

Przejechałem Jadów i ruszyłem przed siebie wiejskimi drogami. W pewnym momencie usłyszałem za sobą dźwięk dzwonka rowerowego. Po chwili drugi raz. A potem trzeci. W końcu zostałem dogoniony przez innego rowerzystę i okazał się, że był to mój znajomy, z którym kiedyś razem pracowaliśmy w tej samej firmie. Było to zaskakujące spotkanie. Przejechaliśmy razem kilka kilometrów i dyskutowaliśmy na różne tematy. Później się rozstaliśmy i każdy pojechał w swoją stronę.

Kilka dni przez moim wyjazdem przez Polskę przechodziły wichury, zwłaszcza we wschodniej Polsce. Do tego rejonu miałem jeszcze daleko ale, mimo to, po drodze widziałem kilka powalonych drzew, a w jednym miejscy pracownicy zakładu energetycznego naprawiali sieć, na którą runęły konary.

Dojechałem do  Węgrowca. Zaskoczony zostałem miłym potraktowaniem przez kierowców i to kilka razy, więc nie był to przypadek. Również samo miasto (a raczej ten fragment przez który przejeżdżałem) sprawiało pozytywne wrażenie. Zwracały uwagę inwestycje w infrastrukturę, takie jak drogi, ścieżki rowerowe ale również sporo nowych budynków. Gdy gościłem w tym mieście kilka lat temu nie zaobserwowałem tego.

Późnym popołudniem dotarłem do Siedlec, gdzie postanowiłem przenocować. Nie zależało mi na jakichś szczególnych miejscach, liczyło się aby był dach i możliwość wymycia. Korzystając z aplikacji Google Maps wybrałem trzy obiekty. Pierwszy odrzuciłem gdy tylko podjechałem pod adres, w drugim nie było wolnych miejsc, a w trzeciego w ogóle nie znalazłem. :) Ponieważ takie kręcenie, nie dość, że męczące, było trochę irytujące, zdecydowałem że jadę do najbliższego hotelu jaki pokazuje mi mapa. Jadąc w tym kierunku, natknąłem się na inny hotel i tam się skierowałem. 

Gdy załatwiałem w recepcji wszystkie sprawy podszedł do mnie serdecznie nastawiony mężczyzna. Wypytywał mnie ile przejechałem, dokąd zmierzam i tym podobne sprawy. Na prawdę był zaciekawiony moją osobą i tym jak jeżdżę. Na wszystkie pytania odpowiedziałem, na koniec uścisnął mi dłoń i odszedł. Gdy się umyłem zszedłem na dół i zamówiłem coś na kolację. Pani była niezadowolona, że tak późno przyszedłem ale przygotowała to co zamówiłem.

=====
Na koniec tego wpisu będzie mała uwaga na temat zdjęć. Wszystkie są tu wstawione poprzez photo.bikestats.eu. Zauważyłem, że niestety pogarsza on jakość przesłanych zdjęć, zwłaszcza poprzez ich rozjaśnianie, czasami w absurdalny sposób. Szczególnie widoczne jest to na zdjęciach z chmurami, dużymi jasnymi obiektami, takimi jak białe ściany. Na oryginalnym zdjęciu jakość jest dobra i widać wszystkie szczegóły, zaś na przesłanym giną one... W przyszłości postaram się znaleźć lepszą stronę do wstawiania zdjęć.
=====

Mural w Radzyminie
Mural w Radzyminie © jarbla


Obelisk w Jadowie
Obelisk w Jadowie © jarbla


Drewniane rzeźby w Jadowie
Drewniane rzeźby w Jadowie © jarbla

Poniżej przykład zdjęcia, którego jakość uległa znaczącemu pogorszeniu po przesłaniu na serwer.  
Kościół w Jadowie
Kościół w Jadowie © jarbla


Przydrożny krzyż
Przydrożny krzyż © jarbla

Katedra w Siedlcach. Byłem w tym mieście samochodem kilka miesięcy wcześniej. Wtedy ta świątynia nie zwróciła mojej uwagi, może w ogóle jej nie zauważyłem. Teraz, jadąc rowerem, była dominującym obiektem. Górowała nad miastem i była widoczna z daleka, niczym Pałac Kultury i Nauki nad Warszawą. Jednak perspektywa, z jakiej się patrzy na świat z poziomu siodełka rowerowego, jest zupełnie inna niż zza kierownicy samochodu.
Katedra w Siedlcach
Katedra w Siedlcach © jarbla



Dzień 1/2016
Dzień 2/2016
Dzień 3/2016
Dzień 4/2016
Dzień 5/2016
Dzień 6/2016
Dzień 7/2016
Dzień 8/2016
Dzień 9/2016
Dzień 1/2017
Dzień 2/2017
Dzień 3/2017
Dzień 4/2017
Dzień 5/2017
Dzień 6/2017
Dzień 7/2017
Dzień 8/2017
Dzień 9/2017
Dzień 10/2017
Dzień 11/2017
Dzień 12/2017



Kategoria Ponad 100km jednego dnia, Sakwy, Szlaki rowerowe

Rower

d a n e w y j a z d u 51.80 km 0.00 km teren 02:02 h Pr.śr.:25.48 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Girini
Środa, 28 grudnia 2016 | dodano: 28.12.2016



Rower

d a n e w y j a z d u 51.82 km 0.00 km teren 02:14 h Pr.śr.:23.20 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Girini
Poniedziałek, 19 grudnia 2016 | dodano: 28.12.2016